Page 33 - LiryDram_17-2017
P. 33

I nie wiem, jak się stało, w którym okamgnieniu, Żeś dotknęła mi wargą spoconego czoła, Porwałem twoje dłonie - oddałaś w skupieniu,
A chruśniak malinowy trwał wciąż dookoła.
Zielona godzina IV
Dziewczyno, nim się w mojej odbijesz źrenicy, Musisz przebrnąć splątane zieloności zwoje, Co od dawna mych oczu zaprószyły głąb.
Leśno tam i cieniście, jak w owej krynicy,
Gdzie drzew wierzchy tkwią na dnie. Nie patrz w oczy moje, Bo twą postać przesłoni pierwszy z brzegu dąb!...
Długo one – te oczy – zbłąkane wśród jarów – Zbierały kwiaty żywe i śmiertelne zioła, Zważając na motyli dookolny tan.
Dzisiaj głąb ich – to leśny a widzący parów...
I nie wiem, czy śmierć kiedyś udźwignąć podoła Ducha – jagód purpurą przeciążony dzban!
Nieraz one – te oczy – wpatrzone gwiaździście
W słońce, światłem rozprysłe po dębowych sękach, Czuły, jak w nich dojrzewa i paproć i wrzos...
Więc im dano na miłość poglądać przez liście, Nikłym cieniem na moich pełgające rękach, Co za chwilę, dziewczyno, rozplotą twój włos.
Że też tymi oczyma, gdzie las ma schronisko, Zdołałem postrzec ciebie – w twej chacie za rzeką, Gdy się wokół i dalej rozpłomienił czas!
Lecz choćbyś do mej piersi przywarła się blisko, Zawsze będę cię widział cudownie daleką – Przez ukryty w mych oczach, nie znany ci las!
październik–grudzień 2017
LiryDram 31


































































































   31   32   33   34   35