Page 54 - 19_LiryDram_2018
P. 54
Bliskie
i
konieczne
Szczęsny Wroński
T o spotkanie chyba kiedyś się odbyło. Ta- kie zrodziło się we mnie przekonanie, kiedy Łukasz Mańczyk i Eryk Ostrowski po- wiedzieli mi o Mariannie Bocian. O jej życiu, o tym, że umarła 5 kwietnia 2003 roku, a żyła na pół we Wrocławiu, na pół w swoim Radzy-
niu Podlaskim, gdzie uprawiała ziemię. Zawsze walczyła o prawdę, nie zabiegała o względy. W ostatnich latach życia (choro- wała na raka) między nią a Erykiem Ostrow- skim nawiązała się nić przyjaźni. Jedna z tych, które rozwijają się z duchowego kłęb- ka i są chyba nieśmiertelne. Mówię „chyba” skażony relatywizmem, prawdziwym rakiem naszych czasów. Któż dzisiaj walczy o nie- zmienne prawdy, o duchowe piękno, o od- powiedzialność za słowa. Kto dzisiaj wierzy, że słowo raz wypowiedziane, powołane do istnienia, może dokonać wiele dobrego albo złego. Dzisiaj szasta się słowami, jakby nasze życie było wertykalną rzeczywistością, w któ- rej wszystko można odwołać, zmienić jednym kliknięciem myszki. Jednak w prawdziwym życiu nie da się odwrócić tego, co raz się wy- darzyło. Tutaj nie wystarczy ciche przepra- szam, na przykład za to, że kogoś kiedyś, na innej fali politycznej, się zgnoiło i zlekcewa- żyło jego wysiłek twórczy. Kiedyś, za czasów
tak zwanej komuny, na jednym z wieczorów autorskich pan pisarz powiedział z miną pro- roka obwieszczającego nowa epokę: skończy- ły się, proszę państwa, czasy naiwnej wiary w jedność słowa i czynu.
Dla Marianny Bocian te czasy nigdy się nie skończyły. To, że słowo skarlałych ludzi, skarlałych poetów dzisiaj tak niewiele zna- czy, nie jest świadectwem nieistnienia ży- wego słowa. W to żywe, sprawcze Słowo wciąż wierzy Marianna. Z premedytacją pi- szę „wierzy”, nie „wierzyła”, bo mam świa- domość jej realnego istnienia, tutaj, blisko mnie. Ona jest dla mnie bliska i konieczna. Ten tytuł wydanego pośmiertnie tomu wier- szy stał się dla mnie ciałem.
Portret Marianny – w czarnej pelerynie, w fantazyjnym ciemnym kapeluszu zlewa- jącym się z konturem pleców, z długą luf- ką zatkniętą w lewej, przyciśniętej do piersi ręce – wciąż noszę w sercu. Marianna pa- trzy na mnie zza szkieł ogromnych okula- rów, jej spojrzenie jest jasne i zdecydowa- ne, usta zacięte i łagodne zarazem. Mądra twarz prastarej kobiety, poorana głębokimi bruzdami zmarszczek. Przygląda mi się jak ojciec, jak matka, jak ktoś, kto wie, czego mi potrzeba. U góry białe litery:
52 LiryDram kwiecień–czerwiec 2018