Page 108 - 19_LiryDram_2018
P. 108
Potem nastał kryzys lat osiemdziesiątych objawiający się także zupełnym brakiem papieru. Żeby gospodarować nim jak naj- oszczędniej, zacząłem pisać po dwóch stro- nach. I wtedy olśnienie: oto prawie książ- ka! A jeśli przetnę kartkę na pół i zaniosę te kartki do introligatora, to będę miał książ- kę! Tak odkryłem, że mogę sam (to znaczy z pomocą introligatora – później oprawia- łem je już sam, co dało mi możliwość ba- wienia się architekturą książki) zrobić książ- kę! A jeśli mogę zrobić książkę sam, to mogę ją też sam zaprojektować. Mogę zapanować na wszystkimi jej elementami. Mogę myśleć książką, a nie tylko tekstem. Mogę opowia- dać książką, a nie tylko tekstem.
I znowu: dlaczego tak pomyślałem? dla- czego dokonałem tego odkrycia? Nie wiem. Wiedziałem tylko, że moje książki mają być takie. Muszą być takie. Inne być nie mogą. Jeśli nikt mi nie chce takich książek zrobić, to zrobię je sobie sam. To dawało mi także całkowitą wolność. Wolność jest także od- powiedzialnością. Teraz byłem odpowie- dzialny za całą książkę, za każdy najmniej- szy jej element.
Oczywiście pytanie – dlaczego tak? – nie przestawało mnie nurtować. Odpowiedź przyszła później, w miarę rozwijania i do- skonalenia warsztatu, zagłębiania się w teo- rie języka, pisma, znaku, poznawania trady- cji piśmienniczej innych kultur...
Czy miejsce, w którym znajduje się pań- ska pracownia, sprzyja działalności kre- acyjno-wydawniczej i kontaktom z ludź- mi, czy też przeszkadza?
– To jest miejsce, w którym książki piszą się same. Tak o nim pomyślałem, kiedy tu przy- jechałem pierwszy raz dwadzieścia kilka lat
temu. I tak jest do tej pory. Dziczejący ogród ciągle podszeptuje nowe pomysły. Jest nie- wyczerpanym źródłem... Natomiast w kon- taktach z ludźmi zdecydowanie przeszkadza – trudno mnie w tym gąszczu odnaleźć, nie- łatwo tu dotrzeć. Nie narzekam. Nawet się z tego cieszę. Biesiadowania nie lubię, zaś praca nad książkami jest niezwykle mozol- na i czasochłonna. A książek przybywa. Więc przybywa pracy. Czasu zaś coraz mniej.
Czy uważa pan, że dzisiejsze czasy – po- śpiechu, pędu i stresu – sprzyjają obcowa- niu z tak wyra nowaną formą publikacji książkowych? Jak wiele osób kupuje ta- kie książki, czy też zleca ich wykonanie? Czy młodzi ludzie czytają jeszcze papiero- we wydawnictwa?
– Z jednej strony nie sprzyjają. Z piosen- ką można się zapoznać w kilka minut, pod- czas gdy zapoznanie się z kilkusetstronico- wą książką wymaga co najmniej kilku, kil- kunastu dni. A jeśli na dodatek książka od- biega od standardu, łamie reguły, domaga się odrzucenia rutyny i przyzwyczajeń, nie da się jej czytać w wannie ani w tramwa- ju, to tym gorzej dla niej. Z drugiej stro- ny książka pozwala zatrzymać się na chwi- lę. Wtedy jej dziwność czy nawet dziwacz- ność, jej oryginalność, unikatowość mogą być dodatkowym atutem... Przyznaję jed- nak szczerze, że niezbyt mnie to interesu- je. Nie piszę pod żadnego czytelnika. Sam jestem czytelnikiem i wielokrotnie zmagam się z bardzo trudnymi tekstami, ale to jest mój problem jako czytelnika. Nie winię pi- sarza za braki we własnej erudycji. Tak jak nie winię twórców i odkrywców rachunku różniczkowo-całkowego za to, że nie potra- ę rozwiązać takich równań.
106 LiryDram kwiecień–czerwiec 2018