Page 49 - 19_LiryDram_2018
P. 49

ojciec przywołuje mnie podaje scyzoryk i każe wyjąć sobie z nadgarstka czarną
drzazgę
musisz nauczyć się pracować we krwi
mówi
ranę zalewamy pszczelim kitem na
alkoholu
mamy od niego żółte cierpkie dłonie
4.Wyłania się z tych wierszy jakaś tria- da spraw najważniejszych, jeszcze dla mnie niejasna, którą na potrzebę chwili ustawił- bym z elementów ludzkich, zwierzęcych, z wyobraźni religijnej. Rzecz jasna przeni- kających się, współwystępujących. Dokąd wiodą czytelnika? Gdzie go prowadzą? In- tuicja podpowiada mi, że poza obszar mo- ralnej wygody i wewnętrznej harmonii, w rejony rzeczywistości niekiedy upiornej (za sprawą poetyki naturalistycznej), pełnej grozy, przywodzącej na myśl senny kosz- mar. Czytamy w zbliżeniu: snach, wierszu zamykającym Sny uckermärkerów:
nad ranem siostra dopytuje: a co jeśli śnią nas przywleczone przez psy łby uckermärkerów?
Albo w innym miejscu, w innej książce:
chłopcy spod lasu prowadzą mnie do stodoły do jej wrót
cienkimi gwoździami poprzybijali ropuchy modlimy się
do nich mówią kłaniając się płazom w pas
5.O ile wczesne wiersze autorki Tropów poruszały się po orbicie modnego do nie- dawna nurtu ciemnej poezji somatycznej, której idiomatyczność opierała się na eska- lowaniu atmosfery lęku i grozy w okresie dziewczęcego dojrzewania (jak słusznie wy- łożył to niedawno Maciej Woźniak), ale przy tym z rzadka tylko odbijały w stronę charak- terystycznego dla Romana Honeta potęgo- wania klimatu niesamowitości, o tyle dzisiaj oszczędna fraza tych wierszy, przestrzeń wypełniona szeptami i mamrotaniem starej Rogowskiej, złym, które siedzi w lesie i gar- dle sąsiada (ale też w klatce piersiowej ojca), stanowi o istocie rozpoznawalnej dykcji po- etyckiej Małgorzaty Lebdy.


































































































   47   48   49   50   51