Page 44 - 13_LiryDram_2016_OK
P. 44

– To zupełnie co innego – powiedziała oszo- łomiona widokiem współczesnej Reymon- tówki – tamten dworek był niski, drewnia- ny, bardzo skromny... Nie ma tam mojego dziecinnego pokoju, choć jego klimat czu- ję tak jak dawniej. Pamiętam śpiew ptaków w parku, mgłę za oknem w listopadzie, ka- pelusze Aurelii Reymontowej.
Starsza, pogodna pani o ciepłym spojrzeniu przerzuca kartki rodzinnych albumów. Na jednej z fotogra i dłużej zatrzymuje wzrok, jakby nie dowierzała, że to naprawdę ona. Dziewczynka w czapce obszytej białym fu- terkiem, z ogromną, kraciastą kokardą za- wiązaną pod szyją, buntuje się trochę. Tak jakby nie chciała pozować do tego zdjęcia. – Jakbym słyszała gdzieś za mną strofowanie fotografa: „Patrz dziecinko tutaj, nie rozglą- daj się, zaraz wyfrunie stąd ptaszek”.
Tak wyglądała pani Barbara w dniu swojego chrztu. Z naburmuszoną miną, bo w drodze do kościoła uciekła z bryczki – w pola i łą- ki, prosto w objęcia brzóz. Aurelia krzycza- ła za nią, że tak nie można, że ksiądz czeka, że jest za duża na takie wygłupy... Bo mat- ką chrzestną Barbary Jędrzejewskiej była właścicielka Chlewisk, wdowa po Władysła- wie Reymoncie. Pani Barbara pamięta ją ja- ko piękną kobietę, ubraną zawsze z gustem wielkiej damy, trochę chłodną i wyniosłą – jak spóźniona jesień we dworze. Na zacho- wanych zdjęciach występuje raczej samot- nie (choć miała trzech mężów) – rzucają się w oczy szczegóły garderoby: perły na skro- niach, spinające pukle włosów, fantazyjne pióro u kapelusza, wokół dekoltu delikatne koronki, na których widać grę słonecznych smug...
– Mój ojciec, Wacław Jędrzejewski, był mię- dzy innymi zarządcą Chlewisk – wspomi-
na pani Barbara. – Kochał się we dworach, przenosiliśmy się więc często z majątku do majątku. Chlewiska niewiele pamiętam, bo byłam bardzo mała, ale nigdy nie zapomnę kwitnących na klombie pięknych kwiatów i mojej ulubionej zabawki – konika na bie- gunach, któremu rozprułam brzuch, żeby zobaczyć jego serce... Kiedy po tylu latach odwiedziłam to miejsce, poczułam się tak, jakbym wróciła z dalekiej podróży. Ale to nie był ten sam dom. Przypomniało mi się dzie- ciństwo, beztroskie, wesołe. Byłam ulubie- nicą ojca, który mnie rozpieszczał. Tak jak ja kochał konie, więc mogłam cieszyć się nimi do woli, dlatego tak się wzruszyłam w Chle- wiskach, bo widzę, że i pan Marek je kocha – wspomina moja bohaterka.
W pamięci tlą się obrazy sprzed lat. Nie- których nie sposób zapomnieć: – Wiecie, że w dworku straszy? – pyta mnie, oczeku- jąc potwierdzenia. – Mój ojciec opowiadał, jak któregoś wieczoru, czytając książkę, zo- baczył w drzwiach sypialni siwiuteńką pa- nią, która z lichtarzem w ręku bezszelestnie przepłynęła przez pokój. Ojciec znierucho- miał, zdążył jedynie wyszeptać do ulubionej suczki Śnieżki taki rozkaz: „Śnieżka, łap ba- bę”. Kiedy się obudził, zobaczył w lustrze in- nego mężczyznę. Od nocnej zjawy wszystkie włosy mu posiwiały na głowie.
Wielu starszych ludzi pamięta ukazujące- go się ducha tej kobiety. Mówią, że to bab- cia Różańska, pierwsza właścicielka dworu w Chlewiskach.
Aurelia Reymontowa z domu Szacsznajder była osobą wszechstronnie wykształconą, znającą kilka języków obcych, wrażliwą na piękno, a przy tym niezwykle towarzyską i gościnną. W jej mieszkaniu bywały naj-
42 LiryDram październik-grudzień 2016


































































































   42   43   44   45   46