Page 48 - 01_LiryDram
P. 48

Dzień spędziłem na fotografowaniu ka- mienic i pałaców, które mają się poja- wić i zabłysnąć niegdysiejszym blaskiem w mojej nowej książce. Siedząc miedzy sfinksami z Teb pod osiemnastowieczną Akademią Sztuk Pięknych hrabiego Iwa- na Szuwałowa, obserwowałem jak płynie Newa. Zmęczony, ale zadowolony z wy- konanej pracy zastanawiałem się, gdzie najlepiej zjeść obiad. Wzdłuż Wybrzeża Uniwersytetskiego w kierunku morza su- nął statek z roztańczonym towarzystwem na pokładzie. Wirujące kolorowe suknie i dość sztywne ciemne garnitury najpierw mnie rozbawiły, a potem rozbudziły wspo- mnienia.
Zawsze darzyłem wodę szacunkiem, ale pewnego dnia szacunek ten wzrósł tysiąc- krotnie. Łańcuch wydarzeń, które wcią- gnęły mnie kiedyś na samo dno komna- ty strachu, miał swój początek właśnie w Sankt-Petersburgu.
W ostatnich latach nauki w szkole średniej ja i Mikołaj, mój kolega z klasy, kilkakrot- nie braliśmy udział w zakrojonej na szeroką skale, ogólnokrajowej olimpiadzie biolo- gicznej organizowanej przez wydział biolo- gii uniwersytetu Łomonosowa w Moskwie. Podczas jednej z takich imprez, w roku, w którym skończyłem szesnaście lat, za- warłem znajomość z kierownikiem mocnej grupy młodych biologów z Petersburga. Pan nazywał się Jewgienij Ninburg i wy- warł na mnie duże wrażenie.
Wówczas najbardziej interesowały mnie dwie rzeczy: dziewczyny i dalekie podróże. Pan Ninburg od lat zajmował się organi- zacją młodzieżowych wypraw naukowych na wyspy Kandałakszy i archipelagu So-
łowieckiego. Mógł pomóc mi zrealizować marzenie o ekspedycji do tajemniczej, eg- zotycznej krainy – tak wyobrażałem sobie wtedy rosyjską Północ. Nie zawiodłem się. Wkrótce po naszej rozmowie dostałem od niego oficjalny dokument, na podstawie którego wystąpiłem o przepustkę na teren zamknięty, jaki stanowiły w tamtych cza- sach wyspy na morzu Białym. Piętnaste- go lipca po raz pierwszy w życiu udałem się w samodzielną daleką podróż. Mikołaj, który początkowo również był zaintereso- wany udziałem w wyprawie, rozmyślił się w ostatniej chwili.
Najpierw dojechałem do Petersburga. Ninburg przedstawił mnie reszcie ekipy. Z satysfakcją odnotowałem obecność kilku panien w moim wieku. To, że ekspedycja będzie udana nie stanowiło od tej chwili wątpliwości.
Przez kilka dni pracowałem w siedzibie Laboratorium Ekologii. Szyliśmy żagiel dla naszego karbasa – dużej drewnianej lodzi z dwoma parami długich, ciężkich wioseł. Pakowaliśmy sprzęt, prowiant i namioty.
Dopiero gdy zobaczyłem Ninburga w akcji, oraz po kilku dłuższych rozmowach z tym niewysokim lecz silnym, energicznym bro- daczem, zrozumiałem, że to jest początek szczerej męskiej przyjaźni.
Nie skupiałem jednak uwagi wyłącznie na Szefie, jak wszyscy go nazywali. Nie mniej niż on interesowała mnie Olga: wysoka, lekko przy kości panna. Poznałem ją kie- dy klęczała nad pudłem pełnym świeżej marchwi pokazując nagie, kształtne piersi balansujące w oknie głębokiego dekoltu. -Pomóc? – przykucnąłem obok.
Zgodziła się z uśmiechem, i poprosiła bym
46 LiryDram październik 2013


































































































   46   47   48   49   50