Page 49 - 01_LiryDram
P. 49
zaniósł ciężki karton na piętro. Nie całą go- dzinę później już wiedziałem, że Olga, to twardy orzeszek. Mimo to postanowiłem ją uwieść. Dałem sobie tydzień.
Kiedy wszystko zostało spakowane – cała góra kartonów, marynarskich worków i ple- caków – zawieziono nas transportem wojsko- wym na pociąg i wyruszyliśmy na Północ. Dwudziestego trzeciego lipca dotarliśmy na wyspy Sołowieckie. Pierwsze dni mi- nęły błyskawicznie. Organizacja laborato- rium w klasztorze stojącym na przesmyku miedzy rozległym jeziorem a morzem oraz w bazie nad zatoką Długą pochłaniały całą naszą energię. Podryw i trzymanie się za ręce w świetle księżyca trzeba było prze- łożyć na później. Dopiero po tygodniu, w ostatnim dniu lipca, w obozie nad zato- ką została uroczyście wciągnięta na maszt chorągiew Ekspedycji Białomorskiej. Od tej chwili zaczęło się nasze prawdziwe wy- spiarskie życie.
Olga zdawała się być całkowicie odporna na wszystkie moje sztuczki. Nie ignoro- wała mnie, tylko rozkosznie zwodziła. Mentalnie była o wiele ode mnie starsza i bawiła się mną niczym kotka z myszą. Dostawałem furii. To korzystnie wpłynęło na moją twórczość – napisałem wówczas kilka energetycznych piosenek, które za- ledwie parę miesięcy później były nada- wane na fali popularnej moskiewskiej rozgłośni.
Przeżywałem trudne chwile. Z jednej strony byłem szczęśliwy – spełniło się moje marzenie o wyprawie nad morze Białe, z drugiej zaś czułem się niepewnie w nowym środowisku, zwłaszcza w sytu- acji, w której dziewczyna dawała mi kosza w obecności wielu świadków. Cięte języki
komentowały w kuluarach moją poraż- kę, a ja zastanawiałem się jak zachować twarz. Miałem wiele pomysłów.
Piątego sierpnia, po szybkim, skromnym śniadaniu, wyszliśmy w morze: za sterem Szef, na wiosłach trzech petersburżan i ja – ciepłolubny gość z południa. Mieliśmy pobrać kilka prób gruntu z dna w wyzna- czonych sektorach oraz, przy okazji, prze- transportować grupę botaników z Uniwer- sytetu Moskiewskiego na odległy brzeg zatoki. Piątka moskwian znacznie obciążyła łódź, ale karbas wciąż szedł równo i dobrze reagował na uderzenie wioseł podczas ma- newru.
Dzień się zaczął doskonale: świeciło słońce i lekki południowy wart łaskotał nozdrza. W asyście kilku fok dotarliśmy do wybrane- go przez botaników miejsca. Umówiliśmy się, że odbierzemy ich około dziewiętna- stej. Wracając do obozu pobraliśmy zapla- nowane próby. Trafiło się wiele ciekawych bezkręgowców morskich stanowiących główny przedmiot naszych badań. Włącznie do siedemnastej zajmowaliśmy się płukaniem pobranego materiału oraz segregacją i oznaczaniem złowionych zwie- rząt. Olga była nie obecna – dziewczyny tego dnia poszły do łaźni znajdującej się w pobliżu klasztoru.
Około siedemnastej wyszliśmy w morze. Tym razem Szefa zastąpił jego były wy- chowanek – student Aleksiej vel Bosman. Gdy oddaliliśmy się na około dwa kilo- metry od obozu, niebo zasnuły chmury i przyszła burza.
Zerwał się szkwał. Pioruny uderzały w mo- rze i drzewa tkwiące na małych wysepkach. Białe bałwany taranowały łódź. Upojony sztormem nie pamiętałem, że mamy pod
październik 2013 LiryDram 47