Page 78 - 20_LiryDram_2018
P. 78
Na ulicy Lubelskiej w Kazimierzu Dolnym jest aż czternaście galerii i pracowni. Wśród nich Jerzego Gnatowskiego. Gdy otwiera ją o 9.00, na drewnianym płotku czekają już wróble. Wiedzą, że dostaną coś do jedzenia. – Taki ze mnie św. Franciszek – żartuje artysta.
O 10.00 chodzi na małą czarną do kawiarni Rynkowej. A potem wsiada w samochód
i rusza przed siebie. Codziennie. Twierdzi, że „taki ma imperatyw”. – Maluję z samochodu, gdzie mam pracownię i gdzie mało kto zagląda – mówi. – Krępuję się tworzyć publicznie – przyznaje. – Dla mnie to rzecz bardzo intymna. Co innego za granicą, gdzie jestem incognito, ale w Kazimierzu wszyscy mnie znają.
Rzeczywiście, do galerii co rusz zaglądają przyjaciele i przypadkowi turyści. Czasem
ktoś pyta, ile czasu zajęło mu namalowanie któregoś z obrazów. A on odpowiada, że pięćdziesiąt lat. Bo artysta uczy się całe życie. Z czasem nie musi się już zastanawiać, jak urobić kolor na niebo, ale nadal „mocuje się” z oddaniem klimatu. Chciałby, żeby ten, kto ogląda obraz, odczuł to samo co on. Śmiejąc się dodaje, że jeszcze wszystko przed nim.
– Nigdy nie malowałem naiwnie jak dziecko. A mówią, że jeśli ktoś nie przeszedł w życiu jakiejś fazy, wcześniej czy później go to czeka.
Natura go fascynuje. – Człowiek staje się przy niej łagodniejszy, pokorny – mówi. Na plenery wybiera miejsca dziewicze, nieskażone cywilizacją – ostatnio był w koszalińskiej wsi Osieki. Bardzo lubi Toskanię za jej słońce i nasycenie barw. Taki południowy koloryt ma również Kazimierz. – Najpierw przyjeżdżałem tu z Warszawy raz w miesiącu. Potem raz na tydzień odwiedzałem stolicę – śmieje się. Od 1988 roku mieszka w domu z widokiem na Wisłę i nie zamierza się stąd ruszać. – Wsiąkłem w ten Kazimierz, trawy, zioła i zapachy.
Pejzaże Jerzego Gnatowskiego,
Monika A. Utnik www.weranda.pl
76 LiryDram lipiec–wrzesień 2018