Page 54 - 25_LiryDram_2019
P. 54

Żyjemy w czasach wzmożonego poezjowa- nia i wierszykowania, co słusznie kojarzy się z niegdysiejszym ulubionym zajęciem go- spodyń domowych – szydełkowaniem. Taki poeta siedzi sobie i patrzy, a co zobaczy, za- pisuje, byle do rymu i jak najwięcej. A jak nie uda się do rymu, to może w stylu tego, co jest aktualnie na topie, haiku albo czegoś tam jeszcze, co pachnie nowością albo trąci myszką. Znam nawet jednego, który tak się zagalopował, że w krótkim czasie wydał kil- kanaście książek własnym nakładem i uwa- ża się za niedocenionego mistrza. Chełpi się publicznie, że jest autorem ponad tysią- ca wierszy. Jednak od czasu naszej ostat- niej rozmowy, znając jego płodność, myślę, że kończy już drugi tysiąc. Inny, po prze- ciwnej stronie rozwierszykowanego nieba, setna woda po znakomitym skądinąd Ada- mie Asnyku, pisze teksty archaiczne, jakby pomyliły mu się stulecia – wtórne i banal- ne, nadające się co najwyżej na targ, gdzie szwarc, mydło i powidło.
Wchodzę na polecany mi portal interneto- wy i tam w pięknie wyeksponowanym dziale kultura wdzięczy się strona poety, gdzie ba- nał goni banał, schemat podpiera się sche- matem, a od grubych kresek robi się mdło. Ten cukierkowy autor uważa się za maga słowa...
Trochę się zagalopowałem. Czy ja mam pra- wo tak kategorycznie krytykować piszących, którzy mają dobre samopoczucie i równie dobrze im się pisze? Przecież pisanie wier- szy nie jest zabronione. Jak się coś napisze, od razu robi się lżej, a gdyby to wydruko- wać, choćby na własny koszt... Tutaj za- czynają się, popularnie mówiąc, schody, bo pisać można wszystko, gdy ma się łatwość pisania, ale po co to drukować i wmawiać
czytelnikom, że łatwe i przyjemne jest po- ezją. Uważam, że w obronie poezji należa- łoby nazwać rzeczy po imieniu i określić, co jest poezją, a co tylko jej cieniem.
Poezja idzie swoja ścieżką od tysiącleci, jest królową sztuk, związaną z  lozo ą i religią. Podobnie jak swoje wielkie siostry inspira- torki poszukuje tajemnicy, chce dotrzeć do źródła i zadaje nam, współuczestnikom swo- istej językowej liturgii, pytania o to, co w nas jeszcze żywo i niezniszczalnie trwa.
Każdy człowiek rodzi się raz, co gwarantuje jego niepowtarzalność, a kiedy jest poetą, to staje się posiadaczem własnego słowa. Moż- na go poznać po jego własnym języku, choć nietrudno dostrzec w nim odległe wpływy innych poetów. Odnosi się wrażenie, jakby prowadził z nimi dialog dotykający spraw nieulegających zmianie, jak miłość, odpo- wiedzialność, uczciwość, szlachetność, sza- cunek (niekoniecznie ekonomiczny), zbrod- nia, sumienie, potrzeba porozumienia, kom- promis, kategoryczność w sprawach pryn- cypialnych. Poezja pyta, zadziwiona obro- tem rzeczy; poezja ostrzega, kwestionuje absurd krzepiony nicością. Trwa na gruncie prawd niepodważalnych, których pominię- cie prowadzi do zakłócenia harmonii i upad- ku. Przecież nie zabijaj znaczy nie zabijaj – rośliny, zwierzęcia, myśli, uczuć, człowieka. Bez wyjątku.
Poeta raz jeszcze odkrywa i uaktywnia własne sumienie, które poddaje się rako- wi współczesnego relatywizmu. Jak łatwo dziś wszystko uzasadnić i w razie potrze- by unicestwić. To może nazywać się dżi- had czy jakiś inny rodzaj wendety, rozra- chunku, sądu, samosądu. Dlatego powin- nością poezji jest nieustanne poszukiwa- nie źródła, które potwierdza człowieka
52 LiryDram październik-grudzień 2019


































































































   52   53   54   55   56