Page 99 - LiryDram_17-2017
P. 99

Dlaczego szkic, skoro mówię (piszę) Każda dotknięta przez nią rola nabierała
o osobie tak wypełnionej, wręcz na- syconej tyloma barwami?
Ponieważ szkic to początek. To zaledwie za- rys tego, co ma nastąpić, co jeszcze wielo- krotnie można zmieniać.
Szkic, bo dla aktora każde zetknięcie z no- wo napotkaną postacią to jak rozpoczyna- nie życia od pierwszego krzyku, kiedy po- wietrze nieznanego świata rozrywa nam płuca.
Wreszcie szkic, bo każdy to dzieło, jakim jest człowiek, widzi na swój jedyny i niepo- wtarzalny sposób.
Dwie rzeczy stanowią wspólny mianownik naszego bytowania na tej małej (w porów- naniu z wszechświatem) kulce zwanej zie- mią.
Początek i koniec.
To pierwsze napawa nas optymizmem i na- dzieją.
To drugie przeszywa serce bólem.
Tak. Boli mnie bardzo, że Jaga, na którą czekało tyle wyzwań artystycznych, nagle opuściła ten padół.
Był rok 1996. Jaga to była pierwsza oso- ba, którą zobaczyłem w prologu spekta- klu Katzenjammer. Przechadzała się ja- ko Lucyna Beer pełna gracji i tajemni- czego uroku, z niesamowicie rozświetlo- nymi oczami. Tych oczu, tego spojrzenia będącego melanżem wszystkich najlep- szych uczuć, będzie mi na zawsze bra- kować.
Pomyślałem wtedy: – To jest dama.
Miała to coś, czego nie można się nauczyć. Klasę w byciu, w słowie, które nigdy nie zahaczyło o wulgaryzmy czy prymitywizm. Wyglądała tak, jakby unosiła się parę cen- tymetrów nad ziemią.
niesamowitej wyrazistości. Z jednej strony delikatnie kreślona, tak by w żadnym mo- mencie spektaklu nie skłamać, z drugiej mocna, wręcz drapieżna.
Ta dwoistość sprawiała, że każda chwila na scenie objawiała się feerią najróżniejszych barw.
Głęboko zapadająca w pamięć była jej Titu- ba w Czarownicach z Salem w reżyserii An- drzeja Dziuka. Była to rola z tych, co znaj- dują się na pograniczu życia i teatru. Tego, co na niby, z tym, co naprawdę. Patrząc na nią, rozedrganie zaszczutej przez otocze- nie kobiety odczuwało się na własnej skó- rze. Jej emocjonalność była wręcz nama- calna. Potra ła w niesamowity sposób uży- wać głosu, który pomimo warsztatu spra- wiał zawsze wrażenie naturalnego, można by rzec – ateatralnego, w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Historia Zośki Wariatki w spektaklu Pa- nopticum w jej wykonaniu zawsze kończyła się burzą braw. Potra ła tak pięknie wcią- gnąć widzów w świat nieszczęśliwie zako- chanej, odrzuconej dziewczyny, że przez kilkanaście minut ludzie wstrzymywa- li oddech, by nie tylko z uwagą wysłuchać jej opowieści, ale by śledzić każdy gest, drgnienie, oddech. W tej scenie traciła sie- bie (oczywiście, że świadomie) i stawała się tą drugą. To była Zośka. W swej śmieszno- ści, bezradności i tragizmie. Wołająca nie- mym krzykiem o pomoc.
Odejdźmy jednak na chwilę od teatru, bo choć mówimy o aktorce, bez wątpienia wyjątkowej, to przecież Jaga była przede wszystkim Jagą.
Z kimkolwiek bym rozmawiał, ze wszyst- kich ust powtarzało się: „pełna ciepła”,
październik–grudzień 2017 LiryDram 97
fot. Wiesław Czerniawski


































































































   97   98   99   100   101