Page 46 - Besson&Demona
P. 46
BESSON I DEMONA
stracił jeszcze jako źrebak. Wprowadzono go do rozwalającej się stodoły i puszczo- no luzem. Moje początkowe rozczarowanie szybko jednak przerodziło się w zachwyt, kiedy zobaczyłem, że koń rusza się doskonale i chętnie skacze przez stojące tam przeszkody. Był to pięciolatek o imieniu Y. Tiricordi (syn amerykańskiego ogiera peł- nej krwi Tiricordi). Ojciec postanowił go kupić. Nie zawiódł się – Y. Tiricordi odnosił później liczne sukcesy w wyścigach przeszkodowych i konkursach w skokach przez przeszkody. Ja również na nim startowałem (w latach 1938–1939). Na starość, po długiej, pięknej karierze los nie obszedł się z nim łaskawie. Y. Tiricordi służył nam dzielnie aż do 1945 roku. Miał dwadzieścia trzy lata, kiedy uprowadziło go wojsko rosyjskie... Tamta wizyta w Klimkówce to moje jedyne miłe i ekscytujące wspomnie- nie z „leczniczego” Rymanowa.
Krzyżanowice położone są cztery kilometry od szosy Pińczów – Busko. Od Piń- czowa dzieli je siedem kilometrów, a od Buska czternaście. Te dwa miasteczka w pew- nym sensie miały wpływ na nasze dzieciństwo. Przepięknie położony Pińczów od południowej strony otacza Nida. Natomiast od północnej miasteczko przylega do spo- rego wzniesienia, na którym stoi kaplica św. Anny. W latach dwudziestych w Pińczo- wie większość ludności była Żydami. To miasteczko było głównym punktem naszego zaopatrzenia. W rynku stał bardzo porządny sklep kolonialny, w którym moja matka często robiła zakupy, a przy okazji ja i siostry dostawaliśmy czekoladę lub landrynki. Dla mnie największą atrakcją była stajnia handlarza Olmera, gdzie zawsze było du- żo interesujących koni. Pamiętam również koszary, a w nich stajnie. W 1934 roku na ich terenie odbyła się wystawa, podczas której wojsko kupowało konie. Z Pińczowem kojarzą mi się także mniej miłe wydarzenia. To w tamtejszym szpitalu, po spotkaniu z okutymi końskimi kopytami, szyto mi część twarzy.
W DESZCZU I EGIPSKICH CIEMNOŚCIACH
Busko niewiele różniło się od Pińczowa, tyle że był w nim zakład zdrojo- wy. To miasteczko było też, w pewnym sensie, związane z ojcem. Zaledwie pięć ki- lometrów od Buska leży Hołudza, miejsce jego urodzenia. W Busku mieszkała sio- stra mojego ojca, a brat Michał był dyrektorem Zdroju. Te nasze wizyty były zatem bardziej rodzinne niż zdrowotne (na szczęście). Dorośli często zasiadali do brydża, a my dzieci spacerowaliśmy po uliczkach Zdroju wśród kuracjuszy. Muszę przyznać, że dość mnie to nudziło. Jedyną atrakcją był zwierzyniec, w którym wszystko było intrygujące, a zwłaszcza jelenie.
Do Krzyżanowic wracaliśmy zwykle wieczorem. Jeden z powrotów szczególnie za- padł mi w pamięć. W deszczu i kompletnych ciemnościach powozem zaprzęgnię-
– 44 –