Page 47 - Besson&Demona
P. 47

tym w cztery konie powoził mój ukochany stajenny Józef Antos. Kiedy już wyjeż- dżaliśmy z Buska, jedynym oświetleniem naszego pojazdu były latarnie świecowe, umieszczone po obu stronach kozła, oświetlające głównie rowy. Józef zapytał, czy może zgasić te latarnie, bo bardzo mu przeszkadzają, a przecież on i tak widzi w nocy jak kot, więc tak będzie lepiej, nie ma się co martwić... Jechaliśmy zatem w tych egipskich ciemnościach ostrym kłusem. Po paru kilometrach bita droga się skończyła, ale Józef nie zwalniał tempa. Do stępa przechodził tylko wówczas, kie- dy należało ominąć błoto czy wybój. Skąd to wiedział, nie mam pojęcia. Do Krzy- żanowic zjeżdżało się z gór wąskim przejazdem między dwiema skałami, zaled- wie kilkanaście centymetrów szerszym od rozstawu kół powozu. W ten przesmyk, po ciemku – pewnie, jakby wszystko idealnie widział – Józef wprowadzał bez waha- nia czterokonny zaprzęg i powóz.
Kiedy myślę o Busku, czuję tamten dziecięcy lęk przed burzą i deszczem i widzę Jó- zefa (a właściwie nie widzę, bo ciemno), jak pewną ręką prowadzi konie i szczęśliwie dowozi naszą rodzinę do domu.
NIE MIAŁ CZASU MYŚLEĆ O ŻONIE
Kiedy ojciec przejął administrację majątku dziadka Dreckiego, o wiele wię- cej czasu zaczęliśmy spędzać w Słupi. W Krzyżanowicach jedynie miesiąc, czasami sześć tygodni. Jak wspomniałem, te dwa majątki dzieliło pięćdziesiąt sześć kilome- trów boczną drogą i tę odległość pokonywało się oczywiście końmi. Podczas wyjaz- dów często stawaliśmy na popas – albo nad rzeką, żeby konie napoić, albo u sąsia- dów, którzy mieszkali w połowie drogi. Byłem bardzo uradowany, kiedy odpoczynek przewidziany był w Zagajach, majątku przyjaciela mojego ojca Michała Łuszczkie- wicza i jego brata Edwarda.
Cieszyłem się na spotkanie z panem Michałem – uroczym, przemiłym człowiekiem, a przy tym znakomitym hodowcą koni półkrwi mocno zaawansowanych w krew peł- ną. Trenował je osobiście, a potem z powodzeniem biegał na torach w Kielcach, Ra- domiu, Lublinie, we Lwowie.
Właściciele majątku byli starymi kawalerami. Edward, młodszy, sympatyczny i do- skonały rolnik, prowadził gospodarstwo. Natomiast Michał, młodszy od mojego ojca o kilka lat, był z wykształcenia malarzem, ale praktycznie znakomitym hodowcą ko- ni. Ja i moje siostry uwielbialiśmy pana Michała. Kiedy byliśmy mali, bawił się z na- mi, czytał, sugestywnie przenosił w czarowny świat bajek. Ale któregoś lata poczu- łem, a pan Michał zapewne dobrze to wiedział, że skończyło się moje dzieciństwo i zaczęliśmy rozmawiać o tym, co szczególnie mnie interesowało – o koniach. Urok pana Michała przyciągał do niego nie tylko dzieci, a mimo to pozostawał w stanie
– 45 –
...O RODZINIE


































































































   45   46   47   48   49