Page 97 - 29_2020_LiryDram
P. 97

sznurowało się usta, odpychając cierpliwie
drżącą przestrzeń domysłów, przecież nie umie drasnąć to, co jest nieziszczone – nawet gdy widać
dymy: jak się niosą i niosą – i stają brunatną mgłą. łatwiej.
o wiele łatwiej siać i plewić, nie myśląc, łatwiej
nakarmić drób, łatwiej siąść i oddychać, patrząc z dumą na jasne piersi dorodnych cór: śnić na jawie dostatek, jaki ześle im przyszłość – o tak, one na pewno
doświadczą lepszego losu. Uśmiecha się, kiedy widzi jak zbiegają za bróg, skradają się nad jezioro.
w wyobraźni przelicza ich chudziutkie posagi: kożuchy i prześcieradła, wyklepuje i wietrzy dla nich ciężkie pierzyny – nie, nie ona odgadnie,
nie, nie ona usłyszy
jeźdźców apokalipsy. jej oczy o barwie lnu
zerkają w sad – krępe drzewa obiecują obrodzić. rozlewa się rześki chłód, ukośnie padają cienie – czuje spokój
i słodycz, po cóż miałaby wietrzyć
w rude łuny nad wioską, w gorzki posmak popiołu?
wycinanki wołyńskie. urwis
zakrada się – w kępie trawy naruszy
szerszenie gniazdo, chociaż strach tam podchodzić.
bo krzyczą: załóż się, załóż! -
wetknie patyk w głąb ziemi – za składany scyzoryk
urosła dziecinna chciwość – a pole maku kołysze i rozżarza pragnienie, grzechocząc jak mak.
uwolnij rój – kiedy chmara, hucząc, ruszy z brzęczeniem, będzie walić mu serce.
październik–grudzień 2020
LiryDram 95


































































































   95   96   97   98   99