Page 117 - 28_LiryDram_2020
P. 117

Na moje odejście przekornie
Po mnie płakał nie będzie nikt.
Bo niby dlaczego miałby płakać?
Los wyrwie z życia mnie jak liść,
W któryś dzień, może w noc szczerbatą? Ktoś powie – tra ł go wreszcie szlag, Ktoś inny z ulgą się zaśmieje.
Westchną poeci: och i ach
I będą dalej klecić wiersze.
A czytelnicy? Wymrą też,
Mole książkami się zadławią.
Dobrze, że on, a nie że ja –
Powie najmilszy z moich wrogów. Zdrowaśkę razem z łzą być może
Przy mojej urnie ktoś położy
I „Chwalcie łąki umajone,”
Zaśpiewa – moje ulubione,
Fałszując, że aż wszyscy święci Powstaną z martwych, tak ich skręci... A razem z nimi wstaniesz Ty
Z przepastnie niezgłębionej ciszy. Wyciągniesz słońce zza chmur tłustych Na jeden błysk, a potem deszcz Obudzisz – swoje o mnie myśli.
I będzie dobrze – znowu, razem,
Dwie jawy bezcieleśnie młode – Pójdziemy w świat. Już nie nasz brat Ucapi nas na złe i dobre.
Zapytam go, a gdzie jest Bóg?
Sypnie mi piachem gwiazd po oczach: One go też szukają, lecz
Coś im zapętla drogi mleczne.
I wtedy Ty odezwiesz się –
Skazana na istnienie wieczne:
Po co się za mną tu przywlokłeś
I zostawiłeś nasze życie,
Kwiaty i niebo pełne złudzeń,
To nic, że czasem z igłą w ciele,
Lecz tam czuliśmy, a tu ciągłe Bezczucie, nicość i milczenie.
lipiec-wrzesień 2020
LiryDram 115


































































































   115   116   117   118   119