Page 28 - 05_LiryDram
P. 28
w dół, sobie na spotkanie i – stchórzył w momencie, gdy obaj mieli zderzyć się pierś w pierś.
Dziewczyna. Te jej długie, słoneczne włosy. Ze słońcem Jastrząb przyjaźnił się od lat; często widywali się nawet, ale nigdy nie zeszli się tak blisko jak teraz on z Dziew- czyną.
Znowu usłyszał kroki i głosy istot z wczo- raj. Dziewczyna schwyciła go szybko, uwa- żając jednak, by nie zadać bólu przebitym skrzydłom, ale Jastrząb i tak omalże nie syknął. Znalazł się nagle w kącie podob- nym do nocy. A Dziewczyna rozmawiała długo z istotami podobnymi do niej. Oni znowu krzyczeli, ona odpowiadała im sta- nowczo i... Jastrząb dopiero teraz posłyszał jej głos: inny niż lipcowe granie świerszczy, bardziej przekonywający niż głos słowika, którego on musiał z głodu kiedyś zjeść – zresztą później dziwił się, że słowik z bliska był taki mały i szary, prawie brzydki. Głosy ucichły, kroki oddaliły się. Jastrząb zno- wu znalazł się w świetle, jednak znacznie bardziej skąpym od tego, do jakiego przy- wykł dotychczas. I jeszcze raz przyjrzał się Dziewczynie. Była piękniejsza niż tamci. I taka lekka. Ona chyba mogłaby pofrunąć. Już za każdym ruchem na ziemi falowały jej włosy. Oczy i włosy. Oczy biegłyby do nieba, a włosy niosłyby ją. Tak, jak jego no- sił wiatr. Jastrząb dopiero teraz, we wło- sach Dziewczyny, zobaczył kolor wiatru: zmiennego przyjaciela, z którym czasem musiał walczyć – pokonywał go i sam był pokonywany. Dotąd wiatr był niewidoczny, a teraz stał się naraz złoty i przysiadł na ramionach Dziewczyny, próbując jej nawet zasłonić oczy. A kiedy spadł z nich na do- bre, Jastrząb jeszcze raz spojrzał. W oczach
Dziewczyny znowu zobaczył siebie, jak wtedy na krawędzi studni – małego, a nad nim i pod nim były dwa nieba. Zastanowił się chwilę. Które niebo jest jego, napraw- dę: to w górze, w którym on panuje, czy to nieznane? Może jeszcze raz uderzyć? Może teraz sprawa by się wyjaśniła? Jednak ból w skrzydłach i urok Dziewczyny odwiodły go od tego zamiaru. W jej pierzastych – jak obłoki, które spotykał na swych szlakach – dłoniach szybko wyzdrowiał.
Któregoś dnia Dziewczyna wyniosła go przed dom i – wolnego puściła na mura- wę. Aż zachwiał się. Prawdziwe niebo, to jego tak własne, wysokie drzewa i jaskra- we słońce, odurzyły go. Bez namysłu roz- postarł skrzydła i odbił się od ziemi. W to odbicie włożył po raz pierwszy całe serce. Dziewczyna śledziła spokojnie jego poczy- nania. I oto po chwili Jastrząb spadł do jej stóp jak za wcześnie postawiony pomnik. Oszołomiony usłyszał jeszcze wrzask kur i przeraźliwe gdakanie dumnego zwykle koguta. Jastrząb po raz pierwszy w życiu zrozumiał, że ośmieszył się – przed swoim ideałem. Tymczasem Dziewczyna podnio- sła go i pogładziła po szyi. Złoty wiatr na jej ramionach poderwał się niespokojnie, ale nie uleciała. A kury szybko przywykły do Jastrzębia. Co prawda starały się go omijać, ale o szacunku zapomniały i grze- bały mu piaskiem prosto w oczy. Więc wo- lał stanie na ramieniu Dziewczyny. Tylko bał się panicznie istot podobnych do niej. Pierwsze z nimi spotkanie, po wyzdrowie- niu, było groźne dla obojga. Oni poznali go i zacisnęli pięści. Potem wybuchnęli śmie- chem. Był to śmiech zwycięski dla nich i upokarzający dla Jastrzębia. W ten wła- śnie sposób oni zaakceptowali go i – dali
26 LiryDram październik–grudzień 2014