Page 56 - 07_LiryDram
P. 56

listki drżące teraz w jej wilgotnych dło- niach, zawsze pozostaną jasne i delikatne i żywe, tak jakby była to jedyna rzecz, je- dyna rzecz na całym tym świecie, która nie umiera, która nigdy nie umrze.
Padało, przestało, za chwilę znowu będzie padać. Spogląda przez okno. Zachód stoi cały w czerwieni – powietrze, niebo, obłoki. Dziś wieczorem padać będzie krew, mówi Elli i przebiega ją dreszcz. Odwraca wzrok od okna i znów spogląda na serce sałaty, które wydaje się pulsować w jej rękach – to nie serce sałaty pulsuje, to jej ręce się trzęsą – i obraz ten grzęźnie w niej niczym uśmiech bezrobotnego, pozbawionego pra- cy człowieka.
*
Maruli, mówi Elli. Cała prawda życia skry- wa się w maruli. Nie tak?
*
Sama karmiła świnkę. Dziesięć miesięcy, prawie rok. Co drugi dzień, czasem i co- dziennie. Czasem jedno euro, czasem dwa, czasem pięć. Czasem zapominała. Zapominała, kiedy zostawała po godzi- nach i wracała do domu wykończona i nie miała siły nawet ust otworzyć. Ale Sotiris nie zapominał. Przynosił z kuchni świnkę – była duża i ciężka i różowa, z wąskim otworem na monety na grzbiecie i dziurką na banknoty w ryjku – i wymachiwał nią przed twarzą Elli.
Chrum-chrum. Świnka jest głodna. Świn- ka umiera z głodu. Chrum – chrum. No, Elli, nakarm świnkę. Nie żal ci biedactwa? Chrum – chrum.
I Elli się śmiała. Choćby nie wiadomo jak zmęczona, zawsze się śmiała. I otwierała
swoją portmonetkę i wyjmowała z niej jed- no albo dwa euro i wrzucała je do czarnego wpustu. W piątkowe zaś wieczory wyjmo- wała z portmonetki pięcioeurowy banknot, zwijała go w rulonik i wpychała w świński ryjek.
Jakieś osiemset euro pewnie się uzbierało. Osiemset, góra dziewięćset.
Dlaczego ją głodzisz, pytała go czasem. Dlaczego i ty od czasu do czasu jej nie na- karmisz, tylko czekasz aż ja to zrobię? Pszeniczny. Pszenicznym lubiła go nazy- wać, bo wszystko w nim miało kolor psze- nicy. Pszeniczna skóra, pszeniczne włosy, nawet oczy miał pszeniczne. Pszeniczno- -grysikowy. Mam ochotę zjadać cię łyżka- mi. Ty leżysz bez ruchu a ja zajadam się tobą po kawałeczku, przez całą noc. A rano znów stajesz się cały, żebym znów mogła cię zjadać.
Pszeniczny. Grysikowy.
Nazywaj mnie jak chcesz, powiedział, nie będę ci psuł przyjemności. Dimosem Sta- renio1 tylko żebyś mnie nie nazywała, bo wtedy dojdzie do scysji.
Pokazywał jej ręce, w których przynosił do niej świnkę. Nie je z moich rąk, mówił. Na- uczyłaś ją dobrych manier. Wybredny świ- niak, nie lubi brudu.
Pracował na stacji benzynowej na Tiwon2 i miał zawsze ubrudzone ręce. Czarne pół- księżyce brudu za paznokciami. Czarne półksiężyce, czarne małe jatagany.
*
Płucze ostatni listek i wkłada go do miski a miskę odstawia na bok, na później. Może przygotuje później jakąś sałatkę z dużą ilo- ścią kopru i zielonej cebulki, doda do niej zimnego ryżu i trochę tuńczyka, tego, który
54 LiryDram kwiecień-czerwiec 2015


































































































   54   55   56   57   58