Page 57 - 07_LiryDram
P. 57

dostała od jednej koleżanki z pracy. Tuń- czyk z Alonisos3, w słoiku, zjada go powo- li od miesiąca, oszczędnie, po kawałeczku – Sotirisowi nie smakował, zalatywał mu tranem.
Rachunki na kuchennym blacie, jeden na drugim, mały stosik. Na samym wierzchu rachunek za telefon, termin płatności mi- nął dziesięć dni temu i wczoraj czy przed- wczoraj odłączyli jej linię.
Otwiera lodówkę i szuka czegoś słodkie- go do zjedzenia. Znowu się rozdygota- ła. To pewnie hipoglikemia. Czekoladki. Wciąż jeszcze pamięta tamte czekoladki, które dostała kiedyś z Francji. Widzisz, co znaczy mieć odpowiedniego faceta, po- wiedział Sotiris. Widzisz. Wszyscy o tobie pamiętają i czymś cię obdarowują. Zja- dali co wieczora po jednej. Tylko po jed- nej, pudełko nie było duże. Nazwa marki wywodziła się podobno od imienia jakiejś królowej czy księżniczki, która żyła dawno dawno temu w Anglii i która kiedyś po- prosiła swojego męża, króla, żeby obniżył podatki, jakie nałożył na biednych i on się zgodził w zamian za to, że królowa nago dosiądzie konia i nago przejedzie droga- mi miasta, a ona zgodziła się pod warun- kiem, że wszyscy mieszkańcy zamkną się w swoich domach, żeby nie mogli jej wi- dzieć, i dosiadła konia i przejechała nago drogami miasta skrywając swoją nagość pod długimi włosami, a wszyscy pozamy- kani byli w swoich domach i tylko jeden mężczyzna podobno odważył się na nią spojrzeć z ukrycia, ale natychmiast oślepł. Ze dwa albo trzy razy Elli opowiedziała tę historię Sotirisowi, wielokrotnie powtarzała ją sobie samej i za każdym razem próbowa- ła wyobrazić sobie jak wyglądała ta królo-
wa, czy miała włosy jasne czy ciemne i dla- czego ta królowa przejmowała się biednymi i czy dosiadła konia tak jak mężczyźni czy też bokiem i o czym myślała przemierza- jąc tak nago puste ulice miasta i czy działo się to w dzień czy w nocy i jakiego koloru mógł być ten koń i czy galopowała czy też jechała kłusem – i teraz stojąc przed otwar- tą pustą lodówką, z której chłód bije w jej twarz, Elli znów wspomina tamte letnie wieczory w łóżku, wspomina jak rozwijała czekoladkę, wyjmowała ją z papierka i naj- pierw lizała ją lekko przed włożeniem do ust, a potem wkładała ją do ust, ale jej nie gryzła, czekała aż rozpuści się na jej języku, nie gryzła jej, nie miażdżyła zębami, tylko czekała długo, aż czekolada sama rozpłynie się w jej ustach, aż poczuje w ustach jej słodko-gorzkawy smak, który spłynie po- tem niżej do jej gardła i do serca.
*
Łańcuchy, mówi Elli i zamyka drzwi lodów- ki i rozciera ramiona, po których przebiegł ją dreszcz. Muszę założyć łańcuchy prze- ciwpoślizgowe, żeby moje myśli nie wyśli- zgiwały mi się w przeszłość.
*
W łazience spogląda raz jeszcze na słowo zapisane na lustrze pomarańczową szmin- ką. SSSORRY. To był jeden z ich żartów, jedno z haseł, którymi się porozumiewali. Zapożyczenie z telewizji, z filmu, w którym pewien niezręczny i lekko zacinający się typ ciągle jadł czekoladę i nieustannie wszyst- kich przepraszał. Sssorry, mówił, proszę mi wybaczyć.
Sssorry, mówił Sotiris do Elli. Kobieta taka jak ty, powinna była znaleźć sobie
kwiecień-czerwiec 2015 LiryDram 55


































































































   55   56   57   58   59