Page 60 - 10_LiryDram_2016
P. 60
wiadomość o trzęsieniu ziemi w Skopje. Kiedy była mała, nie zauważała różnicy między nią i chłopcem, z którym spędzała czas – nie wiedziała, że ktoś widzi taką róż- nicę, która sprawi, że ktoś wywiezie ją tak daleko od niego. Złamała przysięgę, którą mu złożyła, kiedy byli mali, że kiedyś sami razem opuszczą rodzinną wieś i zamieszka- ją w Salonikach.
Ostatnia strona opowieści Żydówki po- twierdziła podejrzenia Iwana Wołodymy- rowycza, że nic nie dzieje się przypadkiem w jego książce skarg i pochwał. Ta ostatnia strona sprawiła, że postanowił zmienić kon- cepcję nieopublikowanej powieści i zosta- wić wszystko tak, jak jest; że odda książkę do publikacji taką, jaka była. To znaczy, że należało zostawić w niej wszystko, tak jak napisali pijani klienci. „W tej książce nic nie jest zwyczajne. Dlatego publikuję ją taką, jaka wyszła spod pióra klientów. Pozostaję im wierny z całych sił. Pijani czy trzeźwi, mądrzy czy głupi, radośni czy przygnębieni – wszyscy oni byli moimi gośćmi. Nie mam prawa niczego wymazywać. Obawiam się, że największa głupota może być powiązana w jakiś sposób z resztą książki.” Tak napisał Iwan Wołodymyrowycz w przedmowie. Potem Iwan Wołodymyrowycz ukrył książ- kę pod płaszczem i ulicą Doroszenki dotarł do placu Wolności. Usiadł na ławce, tam gdzie teraz jest pomnik Tarasa Szewczen- ki. Nadal nie mógł zrozumieć, jak przyjaciół z dzieciństwa, z odległego kraju, rozdzielo- nych przed dwie tragedie ich narodów, los sprowadził do jednej kawiarni, gdzie opisali wszystko dwoma różnymi językami, ale nie ojczystymi. Jak odnaleźć Sarafila i Marikę? To jest moja misja i taka była misja „Garga- ry”. Musieli się spotkać, opisać swoje histo-
rie w tej samej książce, żebym potem ich odszukał i opowiedział prawdę. Może nie spotkali się, bo przyszli w różnych dniach do „Gargary”; a nawet jeśli się spotkali, to zapewne się nie rozpoznali. Muszę ich odnaleźć! Wstał zdecydowany i skierował się na prawo do placu Daniela Halickiego, na spotkanie o dziesiątej. Spotkanie trwa- ło krótko. W jego wzroku dało się dostrzec podniecenie czymś, co przed chwilą się wy- darzyło. Zdziwiło mnie, że ostatnia strona książki skarg i pochwał w ogóle nie stała się przedmiotem dwuminutowej rozmo- wy na placu Daniela Halickiego. Ten Iwan Wołodymyrowycz, spokojny i ciepły, jakie- go poznałem na pierwszym spotkaniu, na pewno nie omieszkałby mnie powiadomić, że powieść dostała się w szerszy obieg. Ale tamtego dnia był nieobecny, jakby skon- centrowany na czymś innym.
Zaraz potem wrócił na Krywą Lypę, po- szedł w stronę „Gargary”, która tego dnia miała przestać istnieć. Na rogu między placem Wolności i ulicą Doroszenki może zauważyłby agenta Żełwakowa, który nie- bezpiecznie się do niego zbliżał, gdyby nie odwróciły jego uwagi babska, śpiewające na rogu za pieniądze. Niszcząc „Gargarę” słyszał za sobą kroki Żełwakowa.
Tego, co wydarzyło się potem, nie można w żaden spósób zrekonstruować. Po prostu przeciwstawia się człowieczej logice i prze- nosi „Gargarę” w sferę niemożliwego. Od tamtej pory nikt nigdy już nie widział ani Żełwakowa, ani Iwana Wołodymyrowycza; ani wśród żywych, ani martwych. Jakby ziemia ich pochłonęła w odgłosach gul- gotania. Panika w KGB trwała kilka dni. Wkrótce i Żełwakow zniknął w otchłani zapomnienia. Pozostała tylko wdowa, któ-
60 LiryDram styczeń–marzec 2016