Page 115 - 09_LiryDram
P. 115

ścią, podziękowała wszystkim za wszystko. I utworzyła się długa kolejka osób, które wolały w sposób indywidualny złożyć Ani życzenia, wręczyć kwiaty, upominki, nabyć tomik z autografem.
A na stołach piętrzyły się różnorodne kana- peczki, przygotowane własnoręcznie przez jubilatkę, oraz ciasta, napoje, nie wyłączając pysznych win i wódeczki. Sala rozbrzmie- wała radosnym gwarem, gdy nagle dał się słyszeć przez mikrofon cienki głosik trzylet- niej wnuczki Idy, intonującej na cześć swojej babci „sto lat”. Rzecz jasna, przyłączyli się wszyscy, wielu z migocącym w oczach wzru- szeniem. Był to spontaniczny, prawdziwie rodzinny śpiew! Kiedy większość zebranych już wyszła, kilkoro z nas złączyło stoliki i roz- poczęła się biesiada kameralna, której prze- wodził bard Andrzej Wawrzyniak. Rozmowy o poezji, muzyce i nie tylko, przeciągnęły się do późnego wieczoru. Ale nie musieliśmy się spieszyć, gdyż jako goście z odległego Pozna- nia mieliśmy zapewnione noclegi. Dla mnie pobyt w Zduńskiej Woli kończył się dopiero nazajutrz po południu, mogłam więc razem z Anią pospacerować jeszcze urokliwymi uliczkami, wstąpić do zabytkowego kościoła i na pyszny barszcz. Najmilej wspominam wizytę w jej mieszkanku, przy Placu Wolno- ści, gdzie towarzyszyły nam wiersze Tade- usza Śliwiaka i Krystyny Koneckiej. A domy tkaczy, relikty dawnej świetności miasta, być może zaistnieją w wierszu, gdy tylko ułożą się w mej pamięci obrazy i wrażenia z krót- kiego, a jakże przyjemnego pobytu w Zduń- skiej Woli. Reasumując, sympatia, życzliwość i przyjaźń, jaką żywią mieszkańcy tego miasta wobec Anny Andrych, poetki z Oddziału Po- znańskiego ZLP, jest bezprecedensowa i god- na podkreślenia.
Anna Andrych
Punkt widzenia
Jestem na setnej stronie twoich dywagacji przeszli już nawiedzeni nawróceni
serafici i neofici
za spiżową i żelazną bramę
wyprowadzili mnie z równowagi ci co czołgali się na końcu niezdarnie w przeciwne strony jakby nie potrafili stanąć
o własnych siłach patrzeć prosto w oczy
za oknem wiatr nadyma powietrze jutro znowu
leniwie wstanie słońce
ręce obrócę
w żarna codziennego tłoczenia mielenia nawet niedziela ostatnio spowszedniała może to przez czas wybrakowany bowiem nożyce godzin tną niemiłosiernie i kaleczą życie
na sto pierwszej stronie twoja apologia to brzytwa zanurzona w miodzie krople spływają na złamanie karku
oknem wpadł zaślepiony motyl
znalazł się w pułapce
zapewniłam mu powrót do świata kolorów w tym czasie moja córka na huśtawce nieświadoma upadku stłukła okulary
może zobaczy twój i mój świat zupełnie inaczej
październik-listopad 2015 LiryDram 113


































































































   113   114   115   116   117