Page 122 - 18_LiryDram-2018_d
P. 122

misję do wykonania, która Hübnerowi nie- wątpliwie imponowała. I realizował ją od początków istnienia teatru polskiego.
Gdy w krajach zachodnich teatr rozwijał się na wysokim poziomie, w Polsce dopie- ro się rodził. Był to czas, w którym dla tru- py francuskich aktorów ojczyzna Stanisława Augusta Poniatowskiego jawiła się jako kraj egzotyczny. Król jako miłośnik sztuki pole- cił zorganizować przyjazd artystów z Pary- ża. Opernhaus przy ulicy Królewskiej z po- czątku budził małe zainteresowanie wśród warszawiaków. W opisach Hübnera, w któ- rych nie brakowało humoru, znaleźć można na to skrajnie komiczne dowody. „Dochodzi- ło do tego, że – aby zapełnić salę – gwałtem chwytano z ulicy Bogu ducha winnych prze- chodniów i wpychano do teatru”. Polacy nie rozumieli jeszcze wtedy potencjału, jaki nio- sła za sobą magia teatru. Ktoś musiał im tę magię pokazać. Ale najpierw ktoś musiał dla nich tę magię stworzyć. Potencjalnych ak- torów niełatwo było znaleźć. Należy pamię- tać, że zawód ten, w owym czasie uznawa- ny za haniebny, znajdował się obok kurty- zan oraz przestępców na samym dole drabi- ny społecznej. „Nawet Pan Bóg wyrzekał się aktorów” – żartobliwie podkreśla Hübner. Rzeczywiście, Kościół zagroził ekskomuni- ką każdemu, kto dopuściłby się teatralnych praktyk. Tę irracjonalną sytuację znakomi- cie obrazuje przypadek aktorki Skurczyń- skiej, której pogrzeb w obrządku katolic- kim zapewniła dopiero interwencja samego Stanisława Augusta. Co ciekawe, w tym sa- mym czasie na Wyspach Brytyjskich pochó- wek aktora Garricha nie tylko się odbył, ale była to nie lada uroczystość. Dowodzi to je- dynie zacofania, z którym Bogusławski wal- czyć będzie do końca swojej kariery.
Ekipę teatralną zbierano nie pod kątem umiejętności aktorskich. Takie kryterium nie mogło być jeszcze wtedy brane pod uwagę, ponieważ pojęcie aktora zawodowego do- piero się kształtowało. Kunsztu aktorskiego uczyli księżna Sanguszkowa i książę Adam Czartoryski, który „zapraszał do swego do- mu aktorów i tam ustawiał im każdy gest, każde poruszenie, wskazywał, jak powinni mówić”. Instytucja szkoły teatralnej powsta- ła dopiero w 1811 roku, za sprawą nie kogo innego jak Wojciecha Bogusławskiego. Na początku jednak członków trupy wybierano podług sprytu i wrodzonej umiejętności ra- dzenia sobie w trudnych sytuacjach. Zadat- ki na dobrego aktora miał ten, kto posiada- jąc zdolność improwizacji, bez szwanku po- tra ł wyjść z każdej opresji, a znalazłszy się w trudnych warunkach, zachowywał trzeź- wość umysłu. Wśród pretendujących do ze- społu znalazł się niejaki Karol Boromeusz Świerzawski. Jego biogra i ob tej w różne- go rodzaju doświadczenia życiowe poświęca autor wiele uwagi.
Każda postać wprowadzana do narracji jest przez Hübnera odpowiednio dopieszczona. Czytelnik wie, o kim mowa, wraz z autorem śledzi poczynania bohatera. Stanowi to nie- wątpliwie ogromną zaletę całej tej opowie- ści, która dodatkowo wzbogacona o zabaw- ne anegdoty stanowi lekturę przystępną na- wet dla najbardziej opornych czytelników. Losy Świerzawskiego z pewnością przyczy- niły się do jego sukcesu zawodowego. Ha- zard, pijaństwo i drobne złodziejstwa za- prowadziły go do więzienia, z którego udało mu się uciec. „Nawet przed sądem nie tracił animuszu”, pisze Hübner. Nic dziwnego, że w zawodzie aktora odnalazł się Świerzaw- ski znakomicie. Ale nie był to łatwy kawałek
120 LiryDram styczeń–marzec 2018


































































































   120   121   122   123   124