Page 40 - LiryDram_14-2017OK
P. 40

– Dwa tygodnie? A ja obiecałem profeso- rowi... – I nagle Michał powiedział coś, co wydawało się nie mieć żadnego związku z dotychczasowym tematem: – Czy widzisz, jaki on jest piękny?
Ojciec spojrzał na niego pytająco, gdyż nie zrozumiał. Dopiero gdy wzrokiem poszedł za spojrzeniem syna, pojął. Chodziło o sto- jący w rogu salonu fortepian, na którym w dużym kryształowym wazonie czerwienił się wielki pęk goździków.
– To ty postawiłeś na nim kwiaty? – W oczach Michała zobaczył strach. – Zdej- mij, nie wolno. Może wylać się woda. – A gdy ojciec zestawił wazon na podłogę, mówił dalej: – Tato, patrz, zwykłe, meta- lowe struny, a tak pięknie potra ą śpie- wać. Czy wiesz, ile tonów mieści się w jego wnętrzu? A czy wiesz, jakie melodie... ja- kie melodie można z nich wydobywać? Czy wiesz co jeszcze na nim zagram? Zadziwię profesora! Zadziwię wszystkich!
Michał poderwał się na posłaniu i usiadł. Patrząc na bandaże na prawej dłoni, powie- dział ciszej, spokojniej, z wielkim przekona- niem: – Jak ja będę jeszcze na nim grał! Tylko... ten szum w głowie... I bardzo boli mnie ręka...
** *
– Nie mogę na to patrzeć – powiedział Hen- ryk kilka godzin później, gdy znowu siedzie- li w kuchni. Odsunął od siebie talerz z pla- cuszkami, nie był w stanie niczego prze- łknąć. – Bardzo go boli. Boję się też o je- go słuch. To jeszcze efekty wybuchu. Po- zostałość po szoku. Ale najgorsze to to, że on albo niczego nie rozumie, albo...? Cały czas mówi o koncercie. O swoim koncercie
w przyszłości. Jakby prawda do niego nie docierała. Czy to rozumiesz?
– Tak, rozumiem – potwierdziła cicho. – Nie zapominaj, że ja... ja też kiedyś występo- wałam.
– Może jednak przenieść go do małego po- koju? Jak patrzy na fortepian, denerwuje się. A przecież musi mieć spokój.
I niespodziewanie znieruchomiał. Przez za- mknięte drzwi słychać było z salonu naj- pierw nieśmiałe, potem coraz mocniej- sze dźwięki fortepianu. Ona też usłysza- ła. Wstali ostrożnie, na palcach podeszli do drzwi. Dźwięki były teraz już zupełnie wy- raźne. O ile pierwsze wydawały się tylko próbą, to teraz zaczęły układać się w melo- dię, delikatną, to znowu mocniejszą. Spoj- rzeli na siebie.
– To niemożliwe – wyszeptał Henryk. – Niemożliwe, a jednak prawdziwe. On... coś... gra!
– Tak, poznaję... – odparła równie cicho. – Aleksander Skriabin... Preludium... Ale nie wchodź! Ja bałabym się tam wejść!
– Trzeba wejść. – Spojrzał na nią. – Prze- cież on jest chory! Ma gorączkę!
– Dobrze, ale nie wchodź, tylko jak najciszej otwórz drzwi. – W napięciu skinęła głową. – I nic nie mów. I nie przerywaj.
Patrzyli ukradkiem przez szparę. Michał siedział na taborecie przed fortepianem, a jego lewa dłoń tańczyła po klawiaturze. Tak jak powiedziała matka, grał „Preludium Skriabina na lewą rękę”. Słynny, wspania- ły utwór. Chłopcu widocznie wydawało się, że jest na estradzie, gdyż starał się siedzieć prosto, z odrzuconą lub, w miarę melodii, pochyloną głową. I grał coraz pewniej i gło- śniej. W pewnym momencie podniósł pra- we ramię otulone bandażami.
38 LiryDram styczeń-marzec 2017


































































































   38   39   40   41   42