Page 39 - LiryDram_14-2017OK
P. 39

sza, wszyscy wiedzą, kto się za tym kry- je, i nic. Kryje? E, są tak bezkarni, że nie muszą się z niczym kryć. Nie, nikomu nie zazdroszczę wysokich zarobków. Ale chcę, żeby za te pieniądze ci, którzy je biorą, wy- konywali rzetelną, uczciwą pracę. Chcę spokojnie i bezpiecznie żyć. I tak jak ja my- ślą wszystkie polskie matki, rozumiesz? Bezpiecznie, spokojnie, normalnie żyć. Czy nasza elita rządząca udaje, że tego wszyst- kiego nie widzi? I my z takim bezprawiem chcemy wejść do Europy? Tak weszliśmy w dwudziesty pierwszy wiek? Czy powsta- jącą demokrację należy kojarzyć z kula- wym prawem i terrorem?
– Fakt – przerwał jej. – Gdzieś w jakimś miejscu został popełniony błąd. Dawniej za prawem stała bezwzględna siła. Oby- watel nie miał nic do powiedzenia. A te- raz pozwolono mu wypowiadać swoje zda- nie i bronić się przed zarzutami. A mo- że taki jest, niestety, przywilej demokra- cji? Coś za coś? Pamiętasz sławne słowa Churchilla? „Demokracja jest najgorszym z ustrojów, ale lepszego jeszcze nikt nie wymyślił”.
– Chyba kpisz! Czy dawna milicja była bar- dziej sprawna niż obecna policja? Nie. Prze- cież w większości to ci sami ludzie. A jed- nak... Czy dawniej, idąc ulicą, dopuszcza- łeś w ogóle myśl o tym, że nagle każdy przechodzień z minuty na minutę może zo- stać kaleką? Lub gorzej? Że w każdej chwili na dziesiątki normalnych ludzi może spaść wielkie nieszczęście? Michałku kochany, co im zawiniłeś?
– Kochanie – powiedział cicho – bądźmy szczęśliwi, że w ogóle żyje.
– Mówisz o szczęściu?! – Poderwała się z miejsca. – Ty?! Chcesz zobaczyć swoje
szczęście? Wejdź do tamtego pokoju, zdej- mij bandaże i przyjrzyj się! No, wejdź!
– Ciii... – podniósł w górę dłoń. – Coś sły- szę... Chyba się obudził. Tak, obudził się. Wejdę do niego. Zostań, niech nie widzi ciebie płaczącej.
Gdy wszedł do salonu, zobaczył wpatrzo- ne w siebie oczy syna, który cicho, z prze- rwami, zaczął mówić: – Tato... usiądź koło mnie. Bardzo boli mnie ręka.
– Oczywiście, dopiero się goi. To musi tro- chę potrwać. – Usiadł na krawędzi, popra- wił mu kołdrę i dotknął czoła. – Chyba masz lekką gorączkę. Mama da ci za chwilę po- lopirynę.
– Tato... – Nie doszły do niego słowa oj- ca, zajęty był swoimi myślami. – Miałem piękny sen. Wiesz... grałem. Sala pełna ludzi... światła... gwar głosów. Wiesz, jak to jest. I wszedłem ja. Oklaski... ukłoniłem się, usiadłem przy fortepianie, a oni ciągle klaskali. Wreszcie ta cisza oczekiwania... Zacząłem grać. Nie wiem, co. To była chy- ba jakaś improwizacja...wspaniała, pory- wająca improwizacja! Jeszcze ją słyszę... czuję.. Ach, to było... – Zaniósł się długim kaszlem, a po uspokojeniu mówił dalej: – Jak sądzisz? Czy jeszcze będę mógł grać? Bo tak mi cały czas coś szumi w uszach... i w głowie. Niezbyt dobrze słyszę. Co po- wie profesor? Czy on wie? Obiecałem mu, że solidnie poćwiczę. Bo to już tylko dwa miesiące. Zaraz... jak długo byłem w szpi- talu?
– Dwa tygodnie.
– Ile? Dwa tygodnie? Tyle czasu zmarno- wałem?!
– Mój drogi, to była poważna operacja. Przecież przed kilkoma dniami, w szpitalu, rozmawialiśmy na ten temat. Pamiętasz?
styczeń-marzec 2017 LiryDram 37


































































































   37   38   39   40   41