Page 103 - LiryDram_17-2017
P. 103

Agata Siemaszko z mamą w drodze do źródełka, Grodziec (obecnie Będzin-Grodziec), 1989 r.
ni przed domem synogarlice i jeszcze bu- rzę, podczas której siedzieliśmy z rodzi- cami w trójkę w ciemnościach na łóżku – patrzyliśmy w okno niby w ekran kinowy, podziwiając grę błyskawic. Lało wtedy nie- miłosiernie, liczyłam, ile sekund minęło od błysku do grzmotu, żeby tato mógł ob- liczyć odległość. Jeśli liczyło się długo, to się już nie bałam. Tam po raz pierwszy za- uważyłam, że księżyc ma zatroskaną twarz i patrzy żałośnie ku ziemi. W sza e w mo- im pokoju mieszkały teatralne lalki – Król Megamon, zrobiona specjalnie dla mnie Księżniczka i jakieś dwie pacynki, czasa- mi zimowali Zakochani z bielskiej Pracow- ni Kwadryga.
Pamiętam też dwa przebudzenia – pierw- sze, po którym wydawało mi się, że właśnie
zaczęłam istnieć i wcześniej nie było nic, a później kolejne i jeden z takich poranków poprzecinanych słońcem, myśl, która wry- ła się w łeb i pozostała w nim na bardzo długo. Leżałam wtedy zawinięta w pachną- cą proszkiem do prania kołdrę i patrzyłam w zaparowane okno. Wyobraziłam sobie, że życie jest snem polarnego niedźwie- dzia. Dlaczego polarnego? Nie wiem, pew- nie była zima. Niby to takie niewinne wy- obrażenie, ale od tamtego dnia zaczęłam się bać, że niedźwiedź się obudzi, a ja prze- stanę istnieć. Bałam się też, że wszystko, co jest, istnieje tylko dopóty, dopóki niedź- wiedź śpi. Od tamtego dnia tym samym wierzyłam, że śmierć jest równa końcowi ego, chociaż jako dziecko nie potra łam te- go tak ładnie nazwać. Tego przekonania nie
październik–grudzień 2017 LiryDram 101


































































































   101   102   103   104   105