Page 104 - LiryDram_17-2017
P. 104

były w stanie zabić ani lekcje religii w szko- le, ani babciny dewotyzm...
Odchodzenie mamy nastąpiło nieoczeki- wanie i trwało trochę ponad dwa tygodnie. W połowie września urodził się mój syn, ma- ma pomagała mi ogromnie, chociaż widzia- łam, że nie ma już tyle energii co osiem lat wcześniej, kiedy rodziłam córeczkę. Zanim wyszliśmy z małym Minkiem ze szpitala, mama wysprzątała mi mieszkanie i umyła okna. Teraz patrzę na te nadal czyste szyby i jest mi cholernie dziwnie.
Na balkonie, w kwietniku między uschnię- tymi petuniami, zalega popiół z jej papie- rosów, a w kartonie przy drzwiach leżą ma- mine kapcie. Chyba wiedziała, że coś jest na rzeczy, bo wszystko uporządkowała – pospłacała kredyty i podomykała inne zo- bowiązania; mnie zostawiła teczkę z doku- mentami do załatwienia „w razie gdyby”; zrezygnowała też z załatwiania mieszka- nia „na starość”. Na to jej „w razie gdy- by” reagowałam śmiechem i stukaniem się w czoło, mówiłam do mojego Mirka: „ma- ma sobie znowu wymyśla” – do tej pory wszyscy członkowie jej rodziny dożywali minimalnie siedemdziesiątki.
Doczekała, aż urodzę synka, doczekała do końca sezonu w Teatrze (przecież nie mo- głaby ich zostawić na lodzie), doczekała, aż brzuch się mi wygoi po cesarskim cięciu i nie będę już potrzebowała pomocy. Odda- ła mi inhalator i przybiegła jeszcze wieczo- rem z termometrem dla Minka, pojechała odpocząć do domu. A dzień później wróci- ła na sygnale do Zakopanego, bo ciężko się jej oddychało, ale normalnie jeszcze mówi- ła i nawet cieszyła się, że z ostatnich badań nie wynika, żeby w płucach cokolwiek było,
że sobie może dalej palić te swoje papie- rosy i że to na pewno nie to. W szpitalu jej stan szybko zaczął się pogarszać.
Dzień przed tym jak postawiono diagnozę, z pomocą mojej chrzestnej – Grażyny, spi- sała testament. W zasadzie ten testament już był gotowy, tyle że napisany ołówkiem i na jakimś starym wyciągu bankowym. Mnie wydała polecenia odnośnie pogrzebu – oczywiście ją (jak zwykle) wyśmiałam, ale tego dnia jakaś inna, głębiej osadzona stro- na podświadomości zaczęła dopuszczać do głosu myśl, że coś jest na rzeczy.
Piątego listopada odwiedził nas mój ojciec. Przywiózł trochę rzeczy dla dzidziusia, a dla mnie od kuzynki Hali czarną spódni- cę i bluzkę. Stanęłam jak rażona piorunem na środku pokoju z tymi pięknymi czarny- mi rzeczami w dłoniach i już byłam pewna – Bogu ducha winna Hala niech mi wyba- czy, ale był to dla mnie jasny znak – że jest naprawdę źle. Godzinę później dowiedzie- liśmy się, że mama umiera.
Los nam podarował jeszcze dwa tygodnie. Musiała przecież podyktować mi najważ- niejsze przepisy – na sos do kopytek i mło- dą kapustę w zielonym pieprzu. Musiała przynajmniej zacząć czytać nowego Mi- łoszewskiego, musiała pożegnać się ze wszystkimi ważnymi osobami...
Dzień przed odejściem mamy mały Min- ku skończył dwa miesiące. Chciała, żeby- śmy do niej wszyscy przyszli. Spędziliśmy razem słoneczne popołudnie, uśmiecha- ła się, cieszyła, że Minku podobny do mnie i do niej. Zdążyła jeszcze zjeść trochę swo- jej ulubionej mojej zupy z dyni, zdążyła po- wiedzieć Amelce, jak bardzo ją kocha. Po- tem było jej już tylko smutno, że nie może
102 LiryDram październik–grudzień 2017


































































































   102   103   104   105   106