Page 110 - LiryDram_17-2017
P. 110

wyruszył 28 czerwca 1890 roku do odda- lonej o ponad trzysta kilometrów Kinsza- sy, położonej w górze rzeki Kongo. Upiorny klimat (w dzień upał, w nocy chłód), nie- przejednanie cierpliwe febryczne komary, de cyty świeżej wody. Pierwszy atak fe- bry, licznie napotkane wzdłuż trasy zwło- ki autochtonów. A później tylko dalej i in- tensywniej: piętnastoosobową parową sza- lupą ciągle w górę, do Stanley Falls zabrać poważnie chorego kierownika tamtejszej stacji handlowej Georges’a-Antione’a Kle- ina (prototyp Kurtza). Łącznie lekko ponad tysiąc siedemset kilometrów. Ta wyprawa głęboko wryła się w Conrada-Korzeniow- skiego, długo ją odchorowywał. W rezulta- cie powrócił na morze dopiero po czterna- stu miesiącach, w listopadzie 1891 roku. Ale przecież Jądro ciemności nie jest do- kumentarnym zapisem tamtej podróży, nie mówi wiele o pokonywaniu afrykań- skiej selwy. Czym zatem jest to opowiada- nie? Czego dotyka? Jakie struny trąca? Ten opublikowany w 1899 roku w odcinkach w „Blackwood’s Magazine” tekst jest zapi- sem innej podróży, w inne miejsce. Wcale nie idzie tu o mozolny dryf parowca w gó- rę rzeki Kongo. Nie idzie też o zbieranie że- glarskiego doświadczenia przez głównego bohatera, młodego Charlesa Marlowa, któ- ry wówczas komenderował parowcem. Ten ruch jest jedynie odbiciem czegoś poważ- niejszego, ruchu wewnętrznego, bo prze- cież, jak mówi w pewnym miejscu Marlow: „zmiany zachodzą wewnątrz”. Z początku widział on w ekskursji do Konga egzotycz- ny wyjazd, prawie turystyczny, może na- wet i taki, który pozwoli mu się wzboga- cić. Jednak im dłużej to wszystko trwało, tym mocniej wikłała go osobowość Kurtza,
tajemniczego zarządcy jednej ze stacji po- łożonych w górze rzeki, gdzie ów zbudo- wał coś na kształt autorytarnego państwa. Ciemne wnętrze umysłu Kurtza, ten „naj- dalszy punkt mojej wyprawy i kulminacyj- ny punkt moich przeżyć” przyzywały Mar- lowa. Fascynowała go ambiwalencja wybit- nego umysłu i wszechstronne utalentowa- nie tego człowieka. I jego zła sława. Dużo później, wiele lat po śmierci Kurtza, kiedy powtórnie będzie roztrząsał fenomen tego zdeprawowanego człowieka i nierozerwal- nie związane z nim zbrodnie oraz wykro- czenia, powie niepewnie, ale z dużym prze- konaniem, że „czegoś w nim brakowało, ja- kiejś rzeczy, której nie można odnaleźć pod jego wspaniałą wymową, gdy zaszła naglą- ca potrzeba”. Czego poszukiwał Marlow?
3
le odważnym skokiem w ciemność, trójsko- kiem, mówiąc najogólniej, w kłębowisko te- go, co dla rozprawiających o naturze czło- wieka wydaje się najbardziej podstawowe. Trójskokiem, którego fazy wydają się nie- uchronne, kompatybilne, a przebiegają od dumania nad cywilizacją, przez rozważania o „dziczy”, do rozpraszania mroków umy- słu; słowem: do samopoznania.
Swoją opowieść, wspomnienie odległej w czasie wyprawy do Konga, Marlow roz- wija na zakotwiczonym na przymorskim obszarze Tamizy jolu krążowniczym „Nel- lie”. W inicjalnym momencie tej opowie- ści snuje paralelę między Rzymianami, którzy przed setkami lat najechali Wielką Brytanię, a kolonizatorskimi zakusami naj- większych potęg morskich. Wydobywając wspólną gramatykę tych podbojów, wprost
108 LiryDram październik–grudzień 2017
Jest Jądro ciemności jakimś niebywa-


































































































   108   109   110   111   112