Page 111 - LiryDram_17-2017
P. 111

określając je jako „kradzież z włamaniem”, dochodzi do przekonania, że jedyną warto- ścią, która w pewien sposób może bronić inwazyjno-ekspansywnej działalności po- tęg, jest „idea”, najpewniej idea postępu: „Zdobywanie ziemi, polegające przeważnie na tym, że się ją odbiera ludziom o odmien- nej cerze lub trochę bardziej płaskich no- sach, nie jest rzeczą piękną, jeśli się w nią wejrzy zbyt blisko. Odkupia ją tylko idea. Idea tkwiąca w głębi; nie sentymentalny pozór, tylko idea; i altruistyczna wiara w tę ideę – coś, co można wyznawać i bić przed tym pokłony, i składać o ary...”.
Jak nietrudno zauważyć, fabulacja Marlowa rozpoczyna się od wiary w dobroczynny po- chód oświeconego rozumu torującego dro- gę postępowi, a tym samym przynoszące- go zapóźnionym (ludziom i regionom) kul- turowo-ekonomiczny dobrobyt. Odległość, w jakiej znajdzie się od tego a rmatywnego wyznania główny bohater, od tej pochwały białej cywilizacji, gdy będzie kończył swoją opowieść, jest chyba zaskakująca nawet dla niego samego. Otóż punkt dojścia tej me- dytacji nad cywilizacją jest porażający: ta- kiej działalności, przekonuje w efekcie Con- rad, wcale nie patronuje szczytna idea po- stępu i ogólnoludzkiej solidarności, rządzi nią jedynie pryncypialny interes i chęć po- mnażania kapitału, okupione wielką liczbą bezimiennych o ar i skrzywdzonych auto- chtonów. Wszystko, co wydarza się między pierwszym a ostatnim zdaniem opowieści Marlowa, jest obserwacją powolnych postę- pów ciemności, jest przyglądaniem się we- wnętrznemu ruchowi zstępowania do coraz niższych sfer inferna, którego emblematem jest oczywiście Kurtz („Cała Europa złożyła się na Kurtza”, wywodzi Marlow).
Marlow, zanim rozpocznie podróż wzdłuż rzeki Kongo, początkowo widzi tę kolonię króla Leopolda II jako przestrzeń zupełnej wolności, sprzyjającej rozwojowi, oferują- cej nieograniczone możliwości. Jako świat, który zostaje zluzowany z moralnych zo- bowiązań, który daje człowiekowi wrażenie nieskrępowanej wolności i który w jakimś przecież sensie wypada z kolein. Ten wła- śnie świat, pozbawiony instytucji na euro- pejską miarę, podporządkowany rytmowi in- nej kultury, określa Conrad mianem dziczy. Tu warto na chwilę zatrzymać się i coś wyja- śnić: nie szło pisarzowi o wartościowanie tej przestrzeni kulturowej różnej od europej- skiej. Rzeczownik spełniał funkcję opisową, a jeśli już cokolwiek oceniał, to raczej orga- niczną skłonność Europejczyków do ucisku i mordowania słabszych, kiedy uwolnić się od krępujących moralnych prawideł. Jeśli zatem już ktoś został przez Conrada ocenio- ny, to był nim biały człowiek jawiący się jako moralnie wątpliwy i słaby. Przestrzeń swo- body, tu afrykańska przestrzeń, zadziałała jak katalizator uwalniający najgorsze ludz- kie skłonności. (W tym względzie ostrożniej- szy był J.M. Coetzee, lokując w niemiejscu i bezczasie Czekając na barbarzyńców, tym samym uchylając się od zarzutu władczego i dyskryminującego spojrzenia białego czło- wieka na pozaeuropejską przestrzeń; podob- nie postąpił W. Golding, który przecież nie pisał o niczym innym, jak o dziczy katalizu- jącej ludzkie skłonności).
Dlaczego zatem, pyta Conrad, ludzie po- tra ą żyć moralnie? Pisarz nie odpowiada jednoznacznie, „nie doprowadza do żad- nej konkluzji” (mówiąc słowami Marlowa) ani głównego bohatera, ani komentujące- go jego postępki narratora, ani czytelników.
październik–grudzień 2017 LiryDram 109


































































































   109   110   111   112   113