Page 141 - LiryDram_17-2017
P. 141

towała, chowając dłoń, obdarowaną ostat- nim ciepłem zgasłego ziemskiego istnienia, do chłodnej już rękawiczki.
Na szyi miał delikatną, pięknie plecioną łańcuchową obróżkę, znak zamożności wła- ściciela. Nie było jednak wiadomo, czy wła- ściciel ów swojego czworonożnego przyja- ciela, tak hojnie wyposażonego w akcesoria mające gwarantować jego bezpieczeństwo na drodze, ot tak po prostu porzucił – a to niestety wciąż się zdarza – czy też nie po- tra ł tylko tego swego ruchliwego skarbu upilnować i nie miał potem dosyć szczęścia albo zdecydowania, by go – zagubionego w wielkim mieście – odszukać.
***
Grudniowe niskie słońce ponad dachami okolicznych budynków rozlewało ostatnie purpurowe płomienie. Za chwilę na niebo- skłonie rozbłysnąć miała pierwsza wieczor- na gwiazda...
***
Życie to właściwie gwiazda. Przecież słońce także nią jest. Tak. Życie to gwiazda. Może ta sama, która przed ponad dwoma tysią- cami lat swym tajemniczym blaskiem opro- mieniła niewielką grotę, położoną nieopo- dal nieznanego wówczas jeszcze tak sze- roko w świecie Betlejem? Grotę, w której właśnie zrodzić się miało nowe życie...
***
– Przedświąteczna atmosfera nastraja do takich właśnie rozważań – myśl tę wypo- wiedziała głośno do siebie samej, jakby w nieoczekiwanej reakcji na wyrywający ją z tych rozważań hałas zatrzaskujących się za nią drzwi windy.
Za chwilę otworzy inne drzwi, te, za któ- rymi wiernie oczekuje jej przybycia Felix. Ona dobrze już to wie, że choć jak zwy- kle dumnie na jej widok wyprostuje w gó- rę swój puszysty ogon – na znak swoistej kociej wolności i niezależności – to w isto- cie nie będzie umiał ukryć radości z jej po- wrotu do domu. A potem, niby beztrosko łasząc się do jej nóg, uważnie wysłucha jej opowieści o wygasłym kilka chwil temu ży- ciu, tam, na ulicy. Wie też, że on natych- miast instynktownie to pojmie, iż taki epi- log istnienia mógłby być równie dobrze i jego udziałem, gdyby nie fakt, że gdzieś kiedyś z podobnej ulicy udźwignąć zdążyły go na czas jakieś ludzkie ręce. Były to dobre ręce, nie takie jak te, które teraz umykają- ce za ich sprawą życie w pośpiechu odło- żyły na krawężnik, nic więcej nie umiejąc lub nie chcąc dla potrąconego mniejszego brata uczynić.
***
Tak, niewątpliwie istnieją dobre ludzkie rę- ce – przekazuje jej swoją myśl Felix, magne- tyzując przestrzeń dzielącą ich oczy swym niezwykłym, mieniącym się tego właśnie dnia wieloma barwami wzrokiem. Alladynka spoglądała na nią kiedyś bar- dzo podobnie, lecz ona jeszcze wtedy nie rozumiała, niestety, tej mowy. Jej kontakt z mniejszymi braćmi był wówczas jeszcze taki... – tu zastanawia się chwilę, jak by to właściwie określić – taki... z lekka wy- niosły... opiekuńczy, ale bardziej na zasa- dzie oczekiwanego posłuszeństwa i odda- nia, niż na zasadzie pełnej akceptacji róż- nic, jakie narzuca nam w tej życiowej hie- rarchii natura, a na bazie których zdolni je- steśmy jednak prząść piękne i mocne więzi
październik–grudzień 2017 LiryDram 139


































































































   139   140   141   142   143