Page 18 - 02_LiryDram
P. 18
doszłam równocześnie do miejsca mojego zakwaterowania... Okazało się po prostu, że mieszkam w Teatrze! W tamtym czasie – Pani pewnie tego już nie pamięta –znaj- dował się tu rodzaj domu wypoczynkowe- go. Kawiarnia i sala, w której siedzimy, były ze sobą połączone w budynku pod wspólną nazwą: Dom Zdrojowy. W związku z po- wyższym, następnego dnia pierwszą oso- bą, którą spotkałam na korytarzu był wy- chodzący z łazienki w szlafroku i ręczniku Krzysztof Najbor. Oniemiał na mój widok... jeszcze niedawno byłam przecież jego pro- fesorką. To było około 27 lat temu. Zaraz potem spotkałam Andrzeja Jesionka... no i zostałam wciągnięta w ich pierwsze spek- takle. To była „Autoparodia”, „Wielki teatr świata” i „Kabaret Voltaire”.
Już po obejrzeniu „Autoparodii” nastąpił we mnie „duchowy przełom”! Wcześniej bowiem wcale nie byłam zachwycona Witkacym. Tak się śmiesznie składało. Może dlatego, że ni- gdy nie widziałam Witkacego przedstawia- nego tak, żeby to wywołało we mnie jakieś szczególne emocje. A tutaj – w tym Teatrze – zobaczyłam. I od tej chwili, jakoś tak zupeł- nie niepostrzeżenie, znalazłam się w sidłach zakopiańskiego Zespołu...
Czy była to zatem kwestia doboru obejrza- nych sztuk?
Nie. Ja myślę, że to była kwestia aury, pole- gającej na zupełnym zniewoleniu rzeczywi- stości – przez Teatr. ... Bo wtedy jeszcze ta weranda była znacznie bardziej rozbudowa- na, a nie zabudowana jak dzisiaj. Chodziły ... krążyły po niej różne teatralne postaci, wprowadzając nas równolegle w świat nie- rzeczywisty.. I zabawa tym światem nierze- czywistym, taka fantazja – dosłownie „bu-
chała” z tego przedstawienia. To było coś takiego, co nagle spowodowało, że zaczęłam inaczej postrzegać twórczość Witkiewicza. A potem druga Witkacowska premiera – „Sonata B” – tu już wpadłam bez odwrotu... Bo rzeczywiście „Sonata B” była zupełnie niezwykłym przedstawieniem... atmosfera i klimat. To wszystko spowodowało, że Wit- kacy nagle zaczął mnie interesować.
A dlaczego napisałam o Teatrze Witkace- go? Opowiem Pani drugą anegdotkę... Kiedy zaczęłam tutaj przyjeżdżać, to choć na ogół bardzo dobrze się czułam i chętnie przywoziłam swoich studentów, z Andrze- jem Dziukiem układało nam się różnie. Tro- chę między nami Iskrzyło, w takim zadzior- nym, w sumie zresztą pozytywnym, sensie. A jednak po którejś z wielogodzinnych noc- nych rozmów (stanowiących specjalność Gospodarza sceny zakopiańskiej) Dziuk, z którym wiodłam o coś płomienny spór, zawyrokował: „Pani będzie o nas pisać”. Zdziwiłam się mocno, a w duchu pomyśla- łam: „Już to widzę! Akurat!”. Pisywałam wówczas o teatrze sporadycznie, ponieważ zajmowałam się czymś innym. Pochłania- ła mnie praca na uczelni, zajmowałam się romantyzmem, Słowackim, który jest bo- haterem moich trzech pierwszych książek. Ta rozmowa miała miejsce całe wieki temu, ale widać zapadła mi w pamięć... Z czasem moje przyjazdy do Zakopanego stawały się bardziej związane z Teatrem i z jego spek- taklami niż z górami i z samym miastem... A rozmowy, które się tu toczyły, refleksje, jakie budziły ogladane przedstawienia – po- magały mi porządkować życie, moje własne życie. Teatr pomagał o nim myśleć, w kon- sekwencji zaś stawał mi się coraz bliższy. Także dlatego, że w swojej poetyce nie re-
16 LiryDram luty 2014
fot. Marcin Szyndler