Page 146 - Besson&Demona
P. 146
BESSON I DEMONA
W sklepie rymarskim w rmie „Rybka” kupiłem wędzidła, strzemiona, popręgi, der- ki i baty, a potem zaszedłem do rodziców, aby spędzić z nimi Wigilię. Zwykle nie by- ło mowy o pozostaniu na święta. Komitet powiatowy wyznaczał nam dyżury w Boże Narodzenie i Nowy Rok, przeto na ogół ledwo zjedliśmy wigilijną kolację, a już pędzi- łem do nocnego pociągu, aby – oczywiście po przesiadce – o siódmej rano znaleźć się w Mosznej. Tamtego roku też nie było inaczej, tyle tylko, że moja podróż zamieniła się w horror. W Gogolinie dowiedziałem się, że lokalny pociąg, którym mogłem dojechać do domu, w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia nie kursuje. Była trzecia w nocy, nie miałem innego wyjścia, jak iść piechotą. – 23 kilometry! Paczkę z zakupami chcia- łem zostawić w przechowalni, ale w nocy nikt mi jej nie chciał przyjąć. Musiałem więc ten tobół (dwanaście czy piętnaście kilogramów) taszczyć ze sobą. Jak to w takich razach bywa, w miarę przebytych kilometrów tobołek stawał się coraz cięższy. Oko- ło siódmej doszedłem do Strzeleczek. Uff... W nogach miałem piętnaście kilometrów, w sercu zaś nadzieję, że teraz to już będzie łatwiej, zdeponowałem bowiem „słodki” ciężar u znajomego. Dziarsko wyruszyłem do Mosznej. A wszystko to, aby nie złamać zarządzenia, które miało strzec przed sabotażem!
KONIE MOGĄ UKRAŚĆ, A TEN ŚPI W NAJLEPSZE!
Mieszkałem właściwie nad stajnią i klucz od mojego mieszkania był w drzwiach, niezależnie czy byłem w domu, czy nie. Wjazd do stadniny był nieogrodzony, tak że do- stęp do niej był zupełnie swobodny. Pewnej nocy spałem snem sprawiedliwego, kiedy obudziło mnie światło latarki skierowane prosto w oczy. Tak się odbywała nocna kon- trola powiatowego UB. Dyżurnego masztalerza spytali o kierownika i kazali prowadzić do mieszkania. Ponieważ drzwi nie były zamknięte, przeto weszli bez trudu. Zrobili awanturę, że stadnina niezabezpieczona, a ja śpię w najlepsze. Oczywiście zabezpie- czona była i masztalerz na miejscu, niemniej kierownikowi należała się nagana. Nie było tłumaczeń, następnego dnia zabrałem się do ogradzania wjazdu. Zrobiliśmy pod- murówkę, postawiliśmy na niej przeniesiony z innego miejsca żelazny płot (stoi do dziś) i zainstalowaliśmy trzy bramy wjazdowe zamykane po godzinach pracy na klucz. Zro- biło się bezpieczniej.
WAWRZYŃCOWICE ZDOBYTE!
Nadszedł 1 stycznia 1952 roku, a z nim duże zmiany. Dyrekcję Stadniny Łą- ka Prudnicka przeniesiono do gospodarstwa Górka, a stadninę przemianowano na SK Prudnik. Niestety, musiał się pożegnać z Moszną pan Skolimowski. Dyrektorem stadniny został Stefan Gościcki (bratanek Stanisława Gościckiego, przed wojną dy-
– 144 –