Page 149 - Besson&Demona
P. 149

w mundurze, płaszcz rozwiany, czapka na bakier, pistolet przy pasie. Za nim dyrektor Gościcki i pan Grabowski. Arkuszewski wskazał na tylne siedzenie i powiedział: „Sia- dajta”. Sam zajął miejsce z przodu. Wsiedliśmy potulnie i ruszyliśmy do Prudnika. Dojechaliśmy do komitetu, pułkownik wysiadł z samochodu, machnął ręka i krzyknął: „Choćta”. Na pierwszym piętrze, na wprost schodów, znajdował się sekretariat pierw- szego sekretarza.
Idziemy. Pierwszy pułkownik, my za nim gęsiego. Wszedł do sekretariatu i gromkim gło- sem zwrócił się do sekretarki: „Towarzysz sekretarz jest?”. Sekretarka potwierdziła, ale prosiła, aby czekać, bo sekretarz zajęty. Na co pułkownik odparł: „Nie szkodzi” i skierował się do drzwi prowadzących do gabinetu. Sekretarka rzuciła się na te drzwi, aby swoim cia- łem bronić dostępu do szefa. Pułkownik dość energicznie odsunął zdesperowaną kobietę, tak że znalazła się po drugiej stronie biurka, i wszedł do gabinetu. Po chwili z pokoju wy- skoczył interesant. Zza zamkniętych drzwi dolatywały odgłosy strasznej awantury, a wła- ściwie ryk pułkownika. Raptem drzwi się otworzyły, stanął w nich rozjuszony Arkuszewski z pistoletem w ręku i zwrócił się do nas: „Chodźta”. Weszliśmy, ale byliśmy przerażeni. Pułkownik stukał pistoletem w biurko i przemawiał mniej więcej tak: „Ty taki, a taki synu, jak im (tzn. nam) włos z głowy spadnie, to cię zastrzelę! Zrozumiałeś?”. Po czym bez poże- gnania opuściliśmy komitet. Ta wizyta musiała wywrzeć duże wrażenie, bo przez dłuższy czas mieliśmy spokój. Później został utworzony powiat Krapkowice i Moszna została do niego włączona. A tam stosunki z władzą były lepsze niż w Prudniku.
SONNENORDEN ZŁAMAŁ NOGĘ
Wczesną jesienią wybrałem się na objazd stadnin koni pełnej krwi. Zacząłem od Golejewka, gdzie wówczas kierownikiem był Stanisław Hubert Wolański, zwany przez przyjaciół i kolegów Hubertem. Obejrzałem wspaniałe stado matek i młodzież, Hubert pokazał mi między innymi potężnego źrebaka od Dossa Dossi. Chciał mnie na- brać i powiedział, że jest po śląskim ogierze, a faktycznie był to syn Sana II o imieniu De Corte. Namówiłem Huberta, aby pojechał ze mną do Iwna, a potem do Warszawy, gdzie była rozgrywana duża nagroda, chyba Wielka Warszawska, i stamtąd do Kozie- nic. Tam przyjął nas pan Jaworski, któremu tak spodobał się nasz pomysł objazdu stadnin, że zaproponował, aby w następnym roku na taki objazd wybrać się we trójkę. Taki był początek słynnych potem objazdów i przeglądów stadnin koni pełnej krwi, które z czasem nabrały o cjalnego charakteru i dzisiaj też są organizowane (niestety, rzadko i nieregularnie).
W czasie naszego pobytu w Kozienicach pan Zoppi wyraził pragnienie, aby Skarb jeszcze za jego życia powrócił do Kozienic. Życzenie pana Zoppiego było dla mnie poleceniem. Przeanalizowałem możliwość zamienienia go na Sonnenor- dena. Skarb w Mosznej krył dwa i pół sezonu i było po nim trochę młodzieży.
– 147 –
...O HODOWLI


































































































   147   148   149   150   151