Page 150 - Besson&Demona
P. 150
BESSON I DEMONA
Lubiłem Sonnenordena, podobały mi się jego folblucie linie i doskonała kariera wyścigowa (drugi w niemieckim Derby). Jednak przestrzegał mnie przed nim pan Bronisław Walicki, który nie lubił koni z krwią Dark Ronalda. Twierdził, że mają złą tkankę kostną i dlatego Sonnenorden złamał nogę, no i że tę skłonność może przekazywać potomstwu. Niestety, miał rację. Sonnenorden zostawił kilka pięknych matek, jak Zingareska czy Azania, i dobrego wnuka Azana, lecz i jemu pękła kość pęcinowa.
Po powrocie do Mosznej zrobiłem dokładną analizę wartości stada matek. Biorąc pod uwagę ich pochodzenie, karierę wyścigową i hodowlaną, doszedłem do przekonania, że mamy niewielkie szanse, aby konkurować z pozostałymi czterema stadninami. Z grupy naszych klaczy, łącznie z młodymi, tylko 14–15 dobrze rokowało, około dwudziestu na- leżało się pozbyć. Nie było to proste, byliśmy bowiem zobowiązani do utrzymania sta- nu planowanego, czyli 35 klaczy, natomiast na remont z własnego przychówku – taki, który zagwarantowałby szybki postęp i sukcesy na torze – trzeba bardzo długo czekać.
ŻYCIE TOWARZYSKIE I SALONOWE W MOSZNEJ
W Mosznej życie towarzyskie było bardzo ograniczone i polegało głównie na do- trzymywaniu sobie nawzajem towarzystwa przez dwie osoby, tzn. Maćka i mnie. Cza- sami, wyjątkowo, do naszego hermetycznego świata dołączali goście i wówczas by- ła to prawdziwa atrakcja. Opiekę weterynaryjną nad stadniną sprawował dr Surmiak mieszkający w Białej, więc przy okazji wizyt lekarskich zachodził do mnie na herbatę albo kieliszek wódki. Nadeszła Wielkanoc i zostaliśmy z Maćkiem zaproszeni przez pań- stwa Surmiaków na obiad w drugi dzień Świąt. Rano poszliśmy do kościoła, a następnie z Zieliny pojechaliśmy pociągiem do Białej (trzy przystanki). W domu państwa Surmia- ków zastaliśmy powiatowego lekarza weterynarii, znajomego stomatologa i brata pa- ni domu. Z pierwszymi dwoma i gospodarzem usiadłem do brydża, natomiast Maciek i brat pani domu kręcili się po mieszkaniu z dziwnie glarnymi minami. Po doskona- łym obiedzie gospodyni zapowiedziała na deser tort i kawę. Już się cieszyliśmy na myśl o smakowitościach, które miały nam umilić brydża. Gospodyni wyszła do kuchni, aby pokroić tort i zaparzyć kawę. Po chwili pani Surmiakowa stanęła w drzwiach i ze łzami w oczach wykrzyknęła: „Te łobuzy zjadły cały tort! Co ja teraz podam?”. To prawda, Ma- ciek z towarzyszem łasuchowania nie zostawili ani kawałeczka tortu. Tłumaczyli, że był taki dobry, że nim się zorientowali, już było po nim. Muszę powiedzieć, że nie wyglądali na skruszonych. Cóż, pozostał nam brydż bez tortu.
Za to mrożącą krew w żyłach historię, która wydarzyła się kilka dni wcześniej, opo- wiedział stomatolog. Był on wielkim amatorem motocykli. Umówił się zatem z kimś, kto miał motor do sprzedania. Pech chciał, że tego dnia przyszła pacjentka z bolącym zębem, który należało zaplombować. I właśnie w czasie tego zabiegu zjawił się sprze-
– 148 –