Page 151 - Besson&Demona
P. 151
dawca. Stomatolog spokojnie zakończył zakładanie plomby. Należało teraz poczekać dziesięć minut z otwartą buzią, aby plomba wyschła. A żeby uniemożliwić zamknię- cie ust, założył pacjentce rozwieracz. Przez dziesięć minut można obejrzeć motocykl, pomyślał, i wyszedł przed dom. A tu właściciel motocykla zaczyna namawiać, aby się przejechał. W końcu trzy kilometry to niedaleko, więc na pewno zdąży wypróbo- wać motor i wrócić. Dał się namówić. Motor szedł doskonale, po trzech kilometrach stomatolog wyhamował i... motor zgasł. Co gorsza, nie zapalił więcej. Musiał zatem wracać na piechotę, w dodatku prowadząc motor. Pacjentka siedziała zaś (nie miała biedna innego wyjścia) z rozwieraczem w ustach przez ponad pół godziny.
Ten świąteczny obiad zapamiętałem właśnie z powodu tortu, a właściwie jego bra- ku, i opowieści dentysty. Byłem zadowolony, że to nie ja byłem jego pacjentem.
SŁUCHAJ NO BRACIE, JESTEŚMY WAŻNĄ DELEGACJĄ
W stadninie robiliśmy kolejne odsady. Kilka najsłabszych klaczy zostało wyeli- minowanych, a z toru wróciły dobre Dziwożona II, Ironia i Milady, wszystkie trzy już własnego chowu, oraz Flying Rose. Na razie nie można było przeprowadzać ostrzej- szej selekcji, musieliśmy bowiem utrzymać wyznaczony etat klaczy, który nadal wy- nosił trzydzieści pięć sztuk.
Tym razem, zgodnie z ubiegłoroczną umową, pojechaliśmy na objazd stadnin we trójkę: Jurek Jaworski, Hubert Wolański i ja. Z tego objazdu została mi w pamięci za- bawna historia. Z Iwna pojechaliśmy do Poznania. Przyjechaliśmy tam późnym wie- czorem i musieliśmy czekać kilka godzin w nocy na dworcu na pociąg do Rawicza. Jurek i ja byliśmy w mundurach i płaszczach stadninowych. Wówczas umundurowa- nie było w kolorze ciemnopopielatym, a właściwie marengo. Tym naszym umundu- rowaniem zwracaliśmy uwagę, gdyż płaszcze były dobrze dopasowane, buty długie (wyczyszczone!). Hubert był w ubraniu cywilnym. Różnica wieku między nami była niewielka, niemniej Hubert był najstarszy, potem Jurek, a ja najmłodszy. Poczekalnia zapchana, w dworcowej restauracji wszystkie stoliki zajęte. Jurek zagadnął kelnera: „Słuchaj no bracie, widzisz, jesteśmy ważną delegacją. Postaraj się szybko o stolik i krzesła dla nas”.
Te słowa i ton musiały wywrzeć na kelnerze piorunujące wrażenie, bo po chwili zna- lazł się stolik i krzesło, które podstawił Jurkowi. Jurek na to: „Dawaj jeszcze dwa krzesła, panowie przecież nie będą stali”. W tym momencie ktoś przy sąsiednim stoliku podniósł się, aby po coś sięgnąć. Kelner, niewiele myśląc, wyrwał mu spod siedzenia krzesło i podstawił mnie, do Huberta zaś powiedział: „A ty mały sam so- bie poszukaj”. Jakoś udobruchaliśmy jegomościa, który został pozbawiony krzesła, upolowaliśmy trzecie, i wygodnie siedząc jako ważna delegacja, doczekaliśmy pociągu do Rawicza. Dalej objazd przebiegał już bez przygód.
– 149 –
...O HODOWLI