Page 153 - Besson&Demona
P. 153

czątku lutego, aby wyłapać wcześniejsze ruje, natomiast stanówkę po 10 lutego, żeby uniknąć grudniowych urodzin.
Sprawy hodowlane przebiegały bez problemów. Załoga była liczna, na jednego masz- talerza przypadało sześć klaczy matek oraz osiem klaczy jałowych, łącznie z młodymi klaczami z toru. Wypracowaliśmy taki przepis wewnętrzny, że czwartek był dniem konia. Rano do śniadania usuwało się obornik, słało świeżą słomą, a po śniadaniu do godziny jedenastej odbywało się czyszczenie. Potem zaczynał się wyrywkowy prze- gląd koni. Każdy masztalerz musiał wyprowadzić wskazane dwie klacze, a komisja (kierownik, asystent i koniuszy) oceniała czystość sierści, grzywę, ogon, kopyta i ogól- ną kondycję. Stawiane były noty, które miały wpływ na wysokość przyznawanej premii miesięcznej. System ten doskonale zdawał egzamin, wywiązywało się współzawod- nictwo, a wygrywały na tym konie.
Centralny Zarząd Hodowli Koni przeniósł dotychczasowego koniuszego Kasprzaka na kierownika źrebięciarni gdzieś koło Wrocławia, a nominację na koniuszego dostał Władysław Kita. Z nim współpraca układała się dużo łatwiej, nie było dla niego rzeczy nie do zrobienia. Umiał utrzymać dyscyplinę wśród załogi i wiele niedociągnięć zała- twiał we własnym zakresie.
Pozostawały dwa problemy do rozwiązana. Pierwszym był brak dobrych pastwisk w Mosznej. Mieliśmy trzy padoki o łącznej powierzchni 14 hektarów. Dwa z nich (7 ha) na niezłej glebie, a trzeci na dosyć żwirkowatej, więc kiedy długo nie było deszczu, trawa tam przysychała. Podzieliłem zatem jeden padok na trzy kwatery, co ułatwiało gospodar- kę pastwiskową – pozwalało na częstsze zmiany, wykaszanie i nawożenie.
Drugim problemem było zaopatrzenie w paszę. Podległe gospodarstwa na mocnych glebach nie uprawiały owsa. Musiałem go kupować z różnych źródeł i różnej jakości. Siana swojego Moszna miała niewiele. Starałem się, aby z tych nielicznych łąk zapew- nić siano przede wszystkim dla porodówki, ogierów czołowych i matek ze źrebięta- mi. Przy dobrym zbiorze Urszulanów był w 75 procentach zabezpieczony, natomiast w Wawrzyńcowicach nasze były jedynie budynki, dopiero po roku dostaliśmy pastwi- ska i 60 hektarów łąk. Nim te łąki udało się doprowadzić do porządku, siano trzeba było dokupować, z czym były, naturalnie, problemy. Czasami sprowadzaliśmy je z od- dalonego o 500 kilometrów (!) Stubna.
Słoma zbierana w gospodarstwie Moszna z trudem wystarczała dla stojących tam krów. W innych gospodarstwach stadniny był tak wysoki stan inwentarza, że zużywa- na była cała produkcja własna. Musiałem zatem kupować słomę w PGR-ach i wozić końmi z miejsc oddalonych o 20–30 kilometrów. Do sprowadzania tej słomy zorga- nizowano specjalną brygadę. Trzy pary  ordów zaprzęgano do przerobionych wozów na gumowych kołach i trzech masztalerzy furmanów oraz dwóch ładowaczy dwa razy w tygodniu przywoziło słomę, która starczała na tydzień.
Bardzo to było pracochłonne, kłopotliwe, a przede wszystkim kosztowne. Nieprędko sobie jednak z problemem słomy poradziłem.
– 151 –
...O HODOWLI


































































































   151   152   153   154   155