Page 200 - Besson&Demona
P. 200

BESSON I DEMONA
miała po nim dwadzieścia dwie klacze. Niestety, stadninę dotknęły wielkie niekorzystne zmiany. Prywatyzacja odbiła się bardzo źle zarówno na hodowli, jak i na sporcie. Wiele doskonałych klaczy po Le Voltaire zostało sprzedanych.
Smutno mi dzisiaj, kiedy widzę, jak z wielkim trudem budowana przeze mnie hodow- la koni sportowych, jeżeli istnieje, to nie odgrywa już żadnej roli w sporcie wyczyno- wym. Czy uda się wychować ponownie konie olimpijskie? Obawiam się, że ja już tego nie doczekam.
IDĘ DO WYDZIAŁU – ZDECYDOWANO ZA MNIE
Kiedy zaczynałem startować w 1934 roku, po cichu marzyłem o karierze jeździeckiej. Potem wojna oddaliła te nieśmiałe nadzieje. A jednak los się do mnie uśmiechnął... I dopiero kiedy zaproponowano mi przejęcie kadry olimpijskiej, która miała startować na igrzyskach w Monachium, musiałem tę karierę zakończyć. Wpraw- dzie z trudem, ale godziłem obowiązki służbowe z prowadzeniem w Mosznej zgru- powania przed igrzyskami. Natomiast prowadzenie zgrupowania przedolimpijskiego w Łącku przed igrzyskami w Moskwie, co wiązałoby się z opuszczeniem Mosznej na dwa lata, wydawało mi się niemożliwe. Nie miałbym zapewne do czego wracać. Zde- cydowano za mnie.
Ówczesny prezes PZJ, którym był dyrektor Zjednoczenia Hodowli Zwierząt Zarodo- wych, podjął decyzję o przeniesieniu mnie do Wydziału Hodowli Koni w zjednoczeniu. Miałem być odpowiedzialny za trenowanie kadry na igrzyska w Moskwie oraz sprawy sportowe w stadach i stadninach.
Naczelnikiem Wydziału Hodowli Koni był wówczas mgr Adam Sosnowski, pełną krwią zajmował się mgr Jerzy Budny, a stadninami arabskimi Tomasz Szymański. Natomiast hodowla koni półkrwi i ras regionalnych była pod kontrolą inspektorów rejonowych (cztery rejony). Moje dosyć nagłe przenosiny do Warszawy wywołały pewien niepokój, miałem bowiem za sobą 30 lat pracy w stadninach pełnej krwi i podejrzewano, że bę- dę się starał o przejęcie tego działu od młodziutkiego wówczas Jerzego Budnego. Przez pierwsze dwa, trzy dni niczego mi nie przydzielono do roboty, w końcu poprosiłem na- czelnika Sosnowskiego o zakres obowiązków, na co usłyszałem: „Ja jestem naczelni- kiem wydziału, mnie zastępuje pan Budny, pana Budnego pan Szymański, a ty będziesz zastępował pana Szymańskiego”. W pierwszej chwili pomyślałem sobie: dobrze, że na etacie wydziału nie ma sprzątaczki, bo pewno ją bym zastępował. Jednak po namyśle taki układ mi odpowiadał, miałem bowiem więcej czasu na zajmowanie się kadrą. Plan pracy miałem taki, że w poniedziałki byłem w biurze, a pozostałe dni spędzałem w Łąc- ku. Tak to trwało do jesieni 1979 roku, kiedy zapadła decyzja o przeniesieniu zgrupowa- nia do Drzonkowa ze względu na nieporównywalnie lepsze warunki bytowe dla zawod- ników oraz możliwość korzystania z treningów ogólnorozwojowych i odnowy.
– 198 –


































































































   198   199   200   201   202