Page 222 - Besson&Demona
P. 222
BESSON I DEMONA
i nauce skoków robił bardzo szybko. Z Argunem i Adafnisem w ujeżdżeniu i z nauką skoków też nie było większych kłopotów, ale były o wiele mniej zdolne od Bessona. Mój koń okazał się wyjątkowy.
SKAKAŁ JAK MASZYNKA
Po Nowym Roku rozpoczęliśmy z Maćkiem systematyczne treningi. Pro- blemem (szczególnie dla mnie) okazał się brak trenera, który z ziemi wydawałby polecenia i egzekwował ich wykonanie. Sytuacja była tym trudniejsza, że obaj nie- wiele umieliśmy i pracowaliśmy z zupełnie surowymi końmi, a w dodatku po tre- ningu i wyścigach na torze. Jako bardziej doświadczony wziąłem na siebie funkcję trenera. Było to nieco karkołomne – prowadziłem jazdę, sam jeżdżąc. Starałem się przypominać sobie to wszystko, czego nauczył mnie ojciec i czego się nauczyłem, pracując przez krótki czas w 1940 roku z majorem Królikiewiczem. Najbardziej pojętny był Besson. Chociaż... Okazało się, że on też ma swoje upodobania i ćwi- czeń ujeżdżeniowych nie znosi, za to skakał jak maszynka. Kiedyś wyprowadziłem go na ujeżdżalnię, pośrodku której stała nieduża stacjonata. Besson puszczony luzem najpierw pobrykał i pogalopował, a potem z własnej woli zaczął skakać to w jedną, to w drugą stronę. Nie było wątpliwości – skoki sprawiały mu ogromną przyjemność.
Najtrudniejszy był Argun – długo bronił się przed przyjęciem wędzidła, miał długie foule. Wszelkie skrócenia i praca w małej ujeżdżalni wyraźnie sprawiały mu trudność. Za to miał osobliwe upodobanie – po skoku uwielbiał wybić zadem, a robił to – jak to się mówi w żargonie jeździeckim – „z krzyża” (po takim strzale trudno było na nim usiedzieć). Z kolei Adafnis, jak na folbluta, był koniem pojętnym, stosunkowo łatwym w prowadzeniu, mimo że w skoku nieco wisiały mu nogi (niestety, tę wadę na począt- ku treningów za mało eliminowaliśmy).
Zimę poświęciliśmy na pracę z naszymi pupilami. Zwracaliśmy uwagę przede wszyst- kim na ujeżdżenie, pracę na koziołkach i naukę skoków na kombinacjach koziołków z małymi okserami. Trudność polegała na tym, że ujeżdżalnia po urządzeniu w niej stajni dla ogierów miała zaledwie 32 metry długości i 14 metrów szerokości, trudno było zatem zmieścić w niej szeregi. Kiedy tylko pogoda na to pozwalała i grunty obe- schły, wychodziliśmy w teren. Teraz zamiast bryczką do oddziałów stadniny jeździ- liśmy konno. W trakcie tych jazd przerabialiśmy te same ćwiczenia co w ujeżdżalni – pracowaliśmy nad przyjęciem wędzidła, dodawaniem i skracaniem, uczyliśmy re- akcji na działanie łydek i pozostałych pomocy. Aby oszczędzić zmęczone wyścigami ścięgna, a wyrobić koniom kondycję, często wolno galopowaliśmy. Jeśli czas na to pozwalał, każdą jazdę kończyliśmy na placu treningowym przechodzeniem przez ko- ziołki, jeden, dwa skoki w kombinacji: koziołki, sześć metrów, okserek, a następnie ta
– 220 –

