Page 236 - Besson&Demona
P. 236

BESSON I DEMONA
drastyczny zabieg robiło się wówczas żelazem. Besson został roztrenowany, przeszedł na dietę opartą na sianie. Obie kończyny zostały znieczulone, tak że sam zabieg był niebolesny. Tym rozgrzanym do czerwoności żelazem dr Modrakowski na całych nad- pęciach wypalił paski w kształcie jodełki po zewnętrznej i wewnętrznej stronie oraz wzdłuż ścięgna Achillesa. Po zabiegu zostały nałożone opatrunki i bandaże. Teraz Besson musiał stać uwiązany tyłem do żłobu. Przed głową, na płachcie, miał siano. Dopóki działało znieczulenie, stał spokojnie. Gdy przestawało działać, odczuwał po- tworny ból – cały spocony próbował zębami zerwać opatrunki. Podawaliśmy mu środ- ki znieczulające, co przynosiło mu wielką ulgę. Po dwu tygodniach opatrunki zostały rozcięte i zdjęte, ale do czasu wygojenia ran musiał pogodzić się ze swoją niewolą. Rekonwalescencja trwała przez całą zimę. Stopniowo wyprowadzaliśmy Bessona na coraz dłuższe spacery. Doskonale robiło mu chodzenie po śniegu. Wiosną zacząłem na niego siadać. Początkowo jeździłem tylko w stępie, następnie małe odcinki kłusa, a po sześciu miesiącach od zabiegu pomału zaczęliśmy treningi.
Chciałem Bessona przygotować do mistrzostw Polski rozgrywanych w połowie paździer- nika. Na trening zostały zatem cztery miesiące, a brakowało czasu i okazji, aby przed mistrzostwami wystartować w konkursie o mniejszym stopniu trudności. Mistrzostwa Polski miały być debiutem Bessona po tej rocznej przerwie.
ROTMISTRZ PIETRASZKIEWICZ DAJE LEKCJE
Wyjazd Maćka do Kozienic odczułem bardzo boleśnie. Ubył mi pomocnik, na którego mogłem liczyć w każdej sytuacji. Wszystkie prace hodowlane i dokumentacja spadały teraz na moją głowę. A przede wszystkim, nie ma co kryć, ubył mi towarzysz treningów i jazd, wieczornych dyskusji o sprawach hodowlanych i sportowych oraz towarzyskich biesiad.
Po naszych sukcesach w ubiegłorocznych mistrzostwach Polski Centralny Zarząd do- szedł do wniosku, że mamy za dużo koni sportowych i kazał mi dwa przekazać do Sta- da Ogierów w Kwidzynie. Utworzono tam Zakład Treningowy dla młodych ogierów, którego kierownikiem został mjr Leon Kon, a on z kolei organizował sekcję jeździecką. Cóż miałem robić, dyskusji nie było – polecenie trzeba było wykonać. Wybrałem Ade- na i Limita, po które jako konwojent przyjechał z Kwidzyna Andrzej Orłoś, wówczas początkujący pracownik, chyba na etacie masztalerza.
W treningach pomagał mi czasami rtm. Antoni Pietraszkiewicz, pełniący funkcję zastępcy dyrektora SO Koźle. Przyjeżdżał od czasu do czasu i dawał mi wskazówki podczas treningu, przede wszystkim co do skoków. Jak każdy jeździec, popełniałem drobne błędy, których nie zauważałem. Z czasem mogły stać się moim nawykiem. Dlatego pomoc kogoś, kto się na tym tak świetnie znał, była bardzo ważna. To były bezcenne lekcje.
– 234 –


































































































   234   235   236   237   238