Page 242 - Besson&Demona
P. 242
BESSON I DEMONA
AŻ ŚWIT ZAJRZAŁ DO RESTAURACJI...
Jedyną atrakcją na tych sopockich treningach były wizyty znajomych z Wy- brzeża i wczasowiczów, szczególnie zaś byliśmy wrażliwi na widok pięknych kobiet. Częstym gościem na treningach była moja kuzynka Basia Meissner (z domu Byszew- ska), która dobrze jeździła konno i otrzymała od pułkownika zezwolenie dosiadania jakiegoś w danej chwili wolnego konia.
Pamiętam, że to była trzydniówka. Lało bez przerwy. O normalnych treningach nie było mowy, można było jedynie galopować. Po takich dwóch przejażdżkach, a czasem (jak w moim wypadku) trzech nie było na nas suchej nitki, a co gorsza – nie było gdzie ani jak wysuszyć garderoby i butów, wszędzie bowiem wdzierała się wilgoć. Trzecie- go dnia po treningu, aby wynagrodzić nasze poświęcenie, pułkownik Rómmel zaprosił kilku z nas na kawę do Grand Hotelu. Kazał nam się ubrać w mundury galowe (stad- ninowe) i przypiąć ostrogi. I tak sześciu czy siedmiu poprowadził do Grand Hotelu. Opowiadaniom pułkownika nie było końca, więc ta „kawa” przeciągnęła się do późne- go wieczora, a wówczas my zaprosiliśmy go na kolację do sali obok. Przy sąsiednim stoliku siedziało towarzystwo, którego połowę stanowiły atrakcyjne kobiety, co w na- szej grupie wzbudziło natychmiast entuzjazm. Trzeba jednak przyznać, że panowie też robili sympatyczne wrażenie. Po pewnym czasie pułkownik narysował na serwetce sylwetkę jeźdźca i konia w skoku i swoje dzieło, zatytułowane: „Zaproszenie na tre- ning”, podał przez kelnera do sąsiedniego stolika. Efektem tego eleganckiego gestu było wzajemne przedstawianie się i połączenie stolików. Zaproszenie zostało przyjęte. W czerwcu noce nad morzem są bardzo krótkie, a szczególnie gdy upływają w interesu- jącym towarzystwie. W każdym razie tak nam się dobrze rozmawiało z naszymi nowo po- znanymi znajomymi, że świt zajrzał do restauracji. Pułkownik przeprosił panie i panów i zarządził powrót. Zaraz po wyjściu z lokalu wydał komendę: „A teraz za mną biegiem na tor!”. Posłusznie ruszyliśmy. Po drodze mniej wytrzymali zaczęli stopniowo odpadać. Do bram toru (trzy kilometry) dobiegli tylko pułkownik i Maciek.
Nareszcie przestało padać. Po śniadaniu konie poszły na spacer, a po południu odbył się trening, na który przybyli nasi goście. Pułkownik chcąc na nich, a głównie na pa- niach, zrobić wrażenie, podnosił przeszkody coraz wyżej. Aby oszczędzić i nie przecią- gać naszych koni, ja i Maciek zaczęliśmy się dekować. Natomiast szalejący Alchemik z rozwianą grzywą wywierał na widzach wielkie wrażenie.
DEMAGOG SZTYWNY JAK KOŁEK
Treningi były intensywne, a nawierzchnia sopockiego toru twarda, więc nie- które konie wyraźnie to odczuwały. Oddawszy Arguna, miałem jednego konia i ciągle próbowano mi dopasować jakiegoś rzekomo doskonałego skoczka. Ostatecznie do za-
– 240 –

