Page 32 - Besson&Demona
P. 32
BESSON I DEMONA
do piwnicy. W tych obszernych podziemiach w jednej części przechowywane były owoce i warzywa, w drugiej zaś butelki z winem i dwie duże beczki starki.
Za jeszcze jednymi drzwiami w holu kryła się sień, spiżarnia, kredens i kuchnia oraz piec chlebowy. To obok tych drzwi schody prowadziły na piętro, a tam, od razu po prawej, wchodziło się do pierwszego salonu ze stołem bilardowym i dalej do następ- nego, którego ozdobą były meble w stylu Ludwika XV. Komu starczało talentu i chęci, mógł grać na stojącym tam pianinie. Salon rzęsiście oświetlał ogromny kryształowy żyrandol i kinkiety, a żywy ogień kominka dodawał mu tajemniczości (w każdym razie tak uważaliśmy my, dzieci). Umieszczone pomiędzy drzwiami balkonowymi trzy duże lustra zwielokrotniały i tak ogromny salon. To tutaj rodzice podejmowali gości, urzą- dzali zabawy z tańcami (a tańczono z rozmachem – walca z gurami, a nawet mazura, co dzielnie znosił elegancki parkiet), to tutaj Święty Mikołaj przynosił nam prezenty. Z tego salonu można było wyjść na balkon nad głównym wejściem dworu.
Kierując się w prawo od salonu, dochodziło się do pięciorga drzwi, które prowadziły do pokoi gościnnych, na ogół zajmowanych przez bliższych i dalszych krewnych. Lewa część domu należała do nas, dzieci i rodziców. Od frontu mieszkały moje siostry, obok była łazienka, potem pokój rodziców i od zachodu tzw. pokój niebieski (nazywany tak od koloru ścian), za nim rozciągało się moje królestwo (w niewielkim pokoju).
Ten porządek zachował się do 1939 roku. W czasie wojny i okupacji dom musiał pomie- ścić ponad 60 osób, więc naturalnie wszystko uległo zakłóceniu. Nikt nie przestrzegał tych podziałów i dom stał się schronieniem dla wszystkich, którzy potrzebowali pomocy. Dzisiaj we dworze słupscy obywatele zgłaszają na posterunku policji zaginięcie psa lub roweru, na poczcie odbierają przesyłki i dokonują opłat, w urzędzie gminy przysięgają wierność małżeńską, meldują się, odbierają świadectwa urodzenia, zgonu... A w salo- nie, gdzie w dzieciństwie przeżywałem tyle emocji i wzruszeń, urządzono gabinet wój- ta. Podobno odwiedzający urząd są zachwyceni porcelanowymi ka ami pieców, meta- lowymi kręconymi schodami, kredensami wmurowanymi w ściany... Tak, to był piękny dom. Na szczęście i dziś jest w niezłym stanie.
Domem w Słupi zarządzała moja babka, Zo a ze Stempkowskich Drecka. Bab- cia była kobietą XIX wieku i takich zasad i obyczajów. Dzięki niej Słupia funkcjonowała perfekcyjnie. Utrzymanie domu wymagało obsługi, był więc służący i pokojówka, a go- towaniem zajmował się kucharz. Babcię pamiętam już jako osobę starszą, schorowaną i po traumatycznych przejściach. W 1918 roku straciła syna na wojnie polsko-ukraiń- skiej, w 1924 roku męża, w 1925 córkę Helenę Van Suchtelen, w 1928 roku drugiego syna. Ze względu na stan zdrowia potrzebowała stałej fachowej opieki. Znakomicie tę funkcję wypełniała siostra miłosierdzia, która miała doświadczenie w opiece nad chory- mi (także rannymi, których pielęgnowała podczas pierwszej wojny światowej). Siostra sprawowała także nadzór nad całością gospodarstwa. Co wieczór odbywała się narada
– 30 –