Page 43 - Besson&Demona
P. 43

...O RODZINIE
To był chyba rok 1930, wakacje spędzane oczywiście w Krzyża- nowicach. Któregoś dnia postanowiliśmy, to znaczy rodzice postanowili, że pojedziemy do Słupi wozem drabiniastym czwórką kuców, wszyscy ubrani w stroje krakowskie. W wyprawie wzięła udział moja matka, trzy siostry – Marysia, Anula i Zosia, a także ja i Józef jako powożący. Naszą gromadkę ciągnęły Baby i Baśka oraz jej syn Bej, i dokupiony wałach Bu- cefal. Pięćdziesiąt sześć kilometrów, jakie dzieliły Krzyżanowice od Słu- pi, to dla kuców była znaczna odległość, przeto Józef wyjechał wcześniej na półmetek, a my dojechaliśmy normalnym zaprzęgiem i tam się prze- siedliśmy. Pozostałe pół drogi kuce przeszły znakomicie. Kiedy pojawili- śmy się w Słupi, wywołaliśmy prawdziwą sensację – zarówno ze wzglę- du na zaprzęg, jak i nasze stroje. Na progu domu z radością witali nas ciotka Maniusia Rudzińska z czwórką dzieci i mąż już nieżyjącej mojej drugiej ciotki, Teddy Van Suchtelen, z trzema synami Janem (Petrem), Bują (Edwardem) i Dokanem (Robertem) oraz nieco starsi – Marieta i Ma- ciek (Władysław), łącznie dwanaścioro wnucząt babuni Zo i. Było trochę zamieszania, trochę rozgardiaszu i dużo, bardzo dużo śmiechu. To był szczęśliwy letni dzień...
Słupia, 1930 r.
Właśnie przyjechaliśmy z Krzyżanowic, wóz drabiniasty i stroje krakowskie, czwórka kuców – Baby, Bej,
w dyszlu Bucefal i Baśka, powozi Józef Antos, obok siedziałem ja, tyłem do mnie Zosia,
na progu Buja i Dokan, ich ojciec Teddy
Van Suchtelen, ciotka Maniusia Rudzińska.
– 41 –


































































































   41   42   43   44   45