Page 54 - Besson&Demona
P. 54
BESSON I DEMONA
Do Szczekocin, odległych o sześć kilometrów, jazda powrotna był spokojna, ale za mia- steczkiem podjęto decyzję zboczenia z drogi i wstąpienia do Raszkowa, do państwa Si- korskich. Po zjechaniu z szosy na piaszczysty trakt duża grupa ruszyła ostrym galopem. Zostaliśmy we trójkę – Marieta Drecka, która była najstarsza i czuła się za mnie odpo- wiedzialna, mój brat Romek, który dosiadał zaźrebionej Velvetki, doskonałej i ukochanej klaczy mojego ojca, i ja na Baby, która nawet idąc pełnym galopem, nie nadążyłaby za resztą. Nasza trójka, jadąc umiarkowanym tempem, dotarła do Raszkowa znacznie póź- niej, więc z Raszkowa wyjechaliśmy już w zupełnych ciemnościach. Na szczęście te pięć kilometrów do Słupi przejechaliśmy spokojnie i bez przygód. W domu czekała nas jednak ostra reprymenda od rodziców. Prawdę mówiąc, mieli powód do niepokoju.
Po trzech latach jazdy na kucu zaczęła się moja jazda konna na serio. Miałem już dzie- sięć lat i w czasie wakacji dostałem klacz, która w tym samym roku jałowiła. Po waka- cjach klacz jednak wróciła do zaprzęgu, a ja do kuca.
MOJE OBLICZE PRZYPOMINAŁO TATARSKI BEFSZTYK
W czasie tamtych wakacji, na zakończenie manewrów krakowskiej brygady kawalerii, w niedalekim Jędrzejowie odbyły się konkursy w skokach i we władaniu białą bronią. Byliśmy pod wielkim wrażeniem tego pokazu. Wróciwszy do domu, po- stanowiliśmy z moimi kuzynami z Holandii urządzić podobny konkurs. Zrobiliśmy hyrdę i pozorniki, które kłuliśmy drewnianą lancą. Duża kucka Figa (około 140 cm), na której jeździł jeden z kuzynów, odmówiła skoku i zatrzymała się przed hyrdą. Czułem się fachowcem, więc kazałem kuzynowi jeszcze raz najechać, a sam z witką w ręku poganiałem Figę. Ona jednak znów się zatrzymała i tylnymi okutymi kopytami tra ła mnie... prosto w twarz. Oczywiście upadłem i straciłem przytomność.
Przy pomocy kuzynów dobrnąłem do stajni. Starałem się umyć w wodzie stojącej w wiadrze. Pamiętam tylko, że miała kolor czerwony... Prowadzony przez kuzynów, jakimś cudem znalazłem się w domu. Jak przez mgłę widzę przerażone twarze matki i jej brata, a potem już tylko ciemność. Obudziłem się w nocy, kiedy chirurg próbował doprowadzić moją twarz do względnego porządku. Nie było to łatwe, gdyż moje obli- cze przypominało befsztyk tatarski. Miałem rozcięty cały prawy policzek, rozpołowio- ną górną wargę i złamany z naderwanym skrzydełkiem nos. Tak zakończyły się dla mnie te konne wakacje i zabawa w kawalerię.
DOSTAŁEM KONIA I TWARDĄ SZKOŁĘ
Od tamtego lata minął rok. Ślady po spotkaniu z kopytami zostały, ale mój za-
pał do jazdy konnej nie osłabł. Myślę, że rodzice mieli poważne wątpliwości, czy po-
– 52 –