Page 86 - Besson&Demona
P. 86

BESSON I DEMONA
Niemcy kontrolowali gospodarkę rolną, oglądali zboża, oceniali, sprawdzali zbiory i wyznaczali coraz wyższe kontyngenty. Stosowaliśmy taki trick: zboża przy drogach były nienawożone, natomiast środek pola był znacznie mocniej podsiewany nawo- zami sztucznymi. Kontrole przeprowadzał kreislandrat, który zwykle zjawiał się nie- spodziewanie. Niemcy byli wrażliwi na możliwość porozumienia się w ich ojczystym języku. Wobec władz niemieckich interesy Słupi reprezentował wuj Rudziński, który znakomicie mówił po niemiecku i umiał z nimi rozmawiać.
PAN CZACKI I PRAKTYKANT
Moja praktyka w Moskorzewie diametralnie różniła się od tego, co robiłem w Siedliskach. Tam nie miałem wyznaczanych konkretnych zadań, musiałem oriento- wać się w tym, co aktualnie się działo w polu, oborze czy przemyśle rolnym. I często byłem przepytywany przez mojego szefa. W Moskorzewie dostałem pod opiekę folwark, w którym najważniejszą osobą był karbowy mieszkający na miejscu. Co wieczór dosta- wałem dyspozycję na dzień następny. Folwark był oddalony od głównego gospodarstwa o trzy kilometry, tę trasę pokonywałem konno. Zarówno w Siedliskach, jak i w Mosko- rzewie miałem zapewnione mieszkanie i wyżywienie oraz zezwolenie na posiadanie własnego konia wierzchowego służącego do jazdy służbowej. Po otrzymaniu dyspozycji rano (o godzinie 5.30!) wyruszałem na folwark, aby zaplanować i zorganizować pracę w danym dniu. Gdy już cała machina ruszyła i nie było przeszkód w zrealizowaniu pla- nu pracy, jechałem na śniadanie. Przedtem jednak musiałem złożyć raport szefowi. Po śniadaniu wracałem na folwark, aby dopilnować robót. Po południu wszystko się powta- rzało. Ten trzykilometrowy odcinek przemierzałem sześć, osiem razy dziennie, do tego dochodziły jazdy po polach (20–25 kilometrów). Moja klacz tymi jazdami była znudzona i budziła się tylko wtedy, kiedy wjeżdżałem na nową drogę.
Praktyka w Siedliskach dała mi dużo wiadomości ogólnych, za to w Moskorzewie mia- łem bezpośredni kontakt z ludźmi – to była niezła szkoła współpracy z podległymi pracownikami. A poza tym korzystałem z rutyny i wiedzy karbowego, nabrałem do- świadczenia w planowaniu prac, analizując normy i wydajność poszczególnych robót, głównie polowych.
Pan Czacki był przemiły i bardzo towarzyski, ale w stosunkach służbowych bardzo zasadniczy. Lubił pojechać ze mną, zawsze konno, gdzieś w sąsiedztwo, lecz bardzo nie lubił, gdy wyjeżdżałem na niedzielę, która była dniem wolnym od pracy. W sobotę wieczorem odbierałem dyspozycję na poniedziałek, jechałem wieczorem na folwark, aby na wszelki wypadek przekazać ją karbowemu. Jednak bardzo często w poniedzia- łek o świcie dowiadywałem się, że w niedzielę był pan hrabia i dyspozycję zmienił. Myślę, że często robił to po to, aby mnie zaskoczyć. Mimo tych psikusów miałem z nim bardzo dobre stosunki, a po pracy nawet koleżeńskie.
– 84 –


































































































   84   85   86   87   88