Page 84 - Besson&Demona
P. 84
BESSON I DEMONA
* Siedliska były gospodarstwem doskonale zorganizowanym – miało 840 hektarów użytków rolnych, ok. 40 hektarów stawów i ponad 700 hektarów lasu. Była gorzelnia, krochmalnia i młyn wodny, hodowano krowy o wysokiej wydajności, owce rasy merynos oraz konie. W gospodarstwie były używane klacze robocze, córki ogierów Pristelwald xx, Owid i po posadowskim Karmazynie. Dwulatki to była stawka po Owidzie, a roczniaki po ogierze hodowli mojego ojca Gladiolusie (Illuminator xx – Krateguska po Paraszt xx). Wśród roczniaków była klaczka Nela, córka siwej klaczy, po Karmazynie. Nela była siwa z ciemniejszą plamą na żebrach po lewej stronie. Jej córka urodziła się maści kasztanowatej ze znamionami, że będzie siwa. Jako roczniaczka była jeszcze kasztanką z taką samą siwą plamą na boku. W 1945 roku czteroletnia córka Neli – nie wiadomo, w jaki sposób – znalazła się u gospodarza na wsi. Jako klacz „majątkowa” została odebrana i przekazana do stadniny koni w Michałowie, a stamtąd do stadniny angloarabskiej w Morsku. Po likwidacji tej stadniny tra ła wraz z innymi klaczami do Walewic. Tam już nazywała się Śmiała. W stadninie w Walewicach Śmiała dała całą linię i poprzez swoje córki i wnuczki „żyje” do dzisiaj. Moja znajomość z tą końską
rodziną trwa od 65 lat. A wszystko zaczęło się od Neli.
zakup był nielegalny). Wysłany został wóz paro- konny i przywieziono cukier. Miejscowy ksiądz pro- boszcz zrobił listę domów i osób najbiedniejszych i moje siostry i kuzynki chodziły do tych wyzna- czonych domów i roznosiły cukier. Wówczas roz- puszczono plotkę, że pewnie niedługo bolszewicy przyjdą, ponieważ „dwór” cukier rozdaje i tym spo- sobem chce się wkupić w łaski ludu. To było przy- kre – zdobycie cukru naprawdę było bardzo trudne, wręcz niebezpieczne.
Rok 1942 spędziłem na praktyce rolniczo-ho- dowlanej w Siedliskach*, majątku Leona Komorow- skiego. Przez ten czas przechodziłem kolejno wszyst- kie szczeble wtajemniczenia pracy w gospodarstwie. Wiosna w 1942 roku była bardzo opóźniona i w pole można było wyjść dopiero w połowie kwietnia. Wów- czas w Siedliskach w robotach wiosennych nie uży- wano kultywatorów, aby żyznej części gleby nie wy- ciągać na wierzch i nie przesuszać, lecz stosowało się uprawę pługami bez odkładnic, samymi lemiesza- mi. Taki sposób uprawy był czasochłonny, ale bardzo skuteczny. Latem mój szef ożenił się z Zo ą Sapie- żanką z Bobrka i aby mieć spokój w czasie miodo- wego miesiąca, wysłał nas, praktykantów, na urlop. A było nas trzech – Stefan Żółtowski, Tadeusz Mo- rawski i ja. Po urlopie Stefan już nie wrócił, czego ża- łowałem, gdyż był bardzo miłym kolegą. I tak losy się ułożyły, że więcej go nie zobaczyłem. Zakwaterowani byliśmy na drugim piętrze i jadali- śmy, niestety, przy „pierwszym” stole. Było to dla mnie bardzo męczące, ponieważ po powrocie z pola na przerwę południową należało się umyć, przebrać, zmienić buty, aby po godzinie znów ruszać w pole. Podczas posiłków siedzieliśmy na końcu stołu i je- dzenie docierało do nas również na końcu. Kiedy my zaczynaliśmy jeść, „góra” stołu dobierała drugi raz, więc razem kończyliśmy, często niezbyt najedzeni. No ale taki los praktykanta.
– 82 –