Page 32 - 39_LiryDram_2023
P. 32
się na kartce książki. Pamiętam, że już przy sy- gnowaniu manifestu ta teza mi nie pasowała, zresztą do dzisiaj nie bardzo wyobrażam sobie czytanie poezji jedynie na ekranie, ale z kolei w przypadku Jarka to zawołanie zamieniło się w sposób na życie, bo prowadzone przez nie- go Wolne Lektury to przecież świetna sprawa. Dzisiaj uderza mnie też mocno męskocen- tryczna, a nawet antyfeministyczna stylistyka manifestu – jednak po przestudiowaniu wielu tego typu programowych tekstów z XX wieku (a do nich się odnosiliśmy) wiem, że ona jest charakterystyczna dla tej formy, a może dla awangardy w ogóle?
No właśnie – awangardowość to kolejny temat, który był dla mnie ważny wtedy i pozostaje ta- ki do dzisiaj. Wtedy jednak nie podchodziłam do awangardy od strony genderowej, femi- nistycznej – a dzisiaj pytanie o to, czy w ka- nonie (sic!) awangardowym jest miejsce dla artystek, bardzo mnie zajmuje.
Czy według Ciebie każdy poeta jest lingwi- stą?
To zależy, w jaki sposób definiujemy lingwizm. Pamiętam spory o (neo)lingwizm wiedzione w Aurorze, a także padające wówczas uwagi złośliwców, że każdy poeta posługuje się ję- zykiem, więc każdy jest lingwistą. No tak, ale wtedy ta kategoria traci użyteczność. Ja myślę o lingwizmie jako o niezwykle silnym, radykal- nym stężeniu znaczeń w wierszu – w którymś eseju ze Stratygrafii czy Powlekać rosnące, że- by wyjaśnić, czym jest wiersz lingwistyczny, użyłam chemicznej metafory roztworu przesy- conego. Pisałam też, za Gramatykami tworze- nia George’a Steinera, że poeci lingwistyczni nie potrafią zrezygnować z żadnego zamy- słu, porzucić ani jednej intencji, więc paku- ją w swoje utwory jak najwięcej sensów, jak
Humpty Dumpty w „słowa-walizki”. Lingwiści chcą w swoich wierszach dokonać „zamachu na Wszystkość”, w „minimum słów” zawrzeć „maksimum znaczeń” (to z kolei cytaty z Przy- bosia) – i czasem kończy się to niezrozumie- niem czy hermetyzmem, lingwistyczną klęską albo katastrofą, ale niekiedy również prawdzi- wymi arcydziełami (lub po prostu arcycieka- wymi dziełami). Bardzo cenię tę lingwistyczną straceńczość, także u samej siebie. Ja zresztą inaczej pisać po prostu nie potrafię i nie chcę.
Opowiedz, proszę, o metarefleksyjnym wy- miarze swojej poezji.
Pozwól, że znowu wrócę do czasu studiów – przyjechałam do Warszawy, bo moja polonist- ka powiedziała, że polonistyka na UW mocno skupia się na teorii wiersza, a to mnie intere- sowało już w liceum. Nie wiem, czy „warszaw- ski polon” rzeczywiście się tym wyróżniał, ale faktycznie od pierwszych zajęć na studiach – poetyki o ósmej rano w poniedziałek ze wspo- mnianym Tadeuszem Komendantem – zupeł- nie wsiąkłam w tematy „meta”. Na drugim i trzecim roku zapisywałam się na wszystkie możliwe zajęcia z teorii literatury, pamiętam, że na jedne – seminarium magisterskie dla czwartego czy piątego roku – wkręciłam się po znajomości, bo profesor Zofia Mitosek wy- czuła we mnie teoretycznoliteracką świruskę i przymknęła oko na to, że jestem za młoda (i przed licencjatem). Tyle tylko, że później, już kiedy byłam na studiach doktoranckich, ta sa- ma profesor Mitosek – której zresztą ogromnie dużo zawdzięczam – kazała mi wybierać czy chcę się na poważnie zajmować nauką o poezji, czy tejże poezji praktykowaniem. I wybrałam – tym razem nie poetycką teorię, lecz praktykę. Mówię o tym, bo jest to poniekąd odpowiedź na Twoje pytanie – porzuciłam ambicje
30 LiryDram kwiecień-czerwiec 2023