Page 107 - 28_LiryDram_2020
P. 107
z Krakowa i goszczącego akurat Mieczysła- wa Orskiego z wrocławskiej „Odry”. Zdoby- łem się na dłuższy passus o specy ce „logiki emocjonalnej” jako napędowej, motorycznej sile poezji. Koncentrowałem się co prawda głównie (tuż po wydaniu studium eseistycz- nego Meta zyka tworzenia w 2007) nad za- gadnieniami ideowo-warsztatowymi, wyni- kającymi na ogół z ekspresyjnego charak- teru spontanicznej poetyckiej wypowiedzi. Bezsprzecznie! Ale nie umykała mi z pola uwagi ani przez chwilę kwestia niezwykłej mocy wyrazu owego paradoksalnego sprzę- żenia logiki z emocją w ekscytującą odbior- ców nadwartość. Czyli jakby z nałożenia się dwu walorów wywołanych silnym we- wnętrznym przeżyciem poety.
eby nie wiem jak wyrachowane były my- śli logicznego wywodu, z całą pewnością nie trącą one w spontanicznym akcie poetyckie- go koncypowania uczonością ścisłego wy- wodu. Dzięki silnie emocjonalnemu dozna- niu stwarzają efekt obrazu pospólnej sytuacji w natężeniu myślowo-uczuciowym. To zna- czy efekt otwarty na takież dopowiedzenie odbiorcy czy raczej, może, jego współuczest- niczenie w kreowaniu człowieczych relacji ze światem. Tych dramatycznych niekiedy re- lacji pomiędzy ludźmi a przyrodą i cywiliza- cją, w walce dobra ze złem w swoich zakła- mywanych na każdym kroku czynach i zdroż- nych nieuczynkach, w miłości na zabój i jej niezliczonych zdradach nie tylko przed nad- świętnym obliczem bożka Pieniądza. Czczo- nego wszak z egotycznej żądzy władzy i try- umfu nad słabszymi, których się cynicz- nie dla swych celów wykorzystuje... Rów- nież z niecnego prosperowania wyra nowa- nych nierzadko form małżeńskiej i śródro- dzinnej przemocy, jakie niczym żrący chwast
wrastają w nieobyczajne dni i noce zgodliwe- gotylkonapozór współbycia.
Są to wartości estetyczno-moralne jednoczą- ce się właśnie najciekawiej, moim zdaniem, w poezji tej nowej, niespokojnej w tona- cjach wyra nowanych tropów artystycznych. Wkraczającej bez układnego pardonu w ludz- ko-nieludzki globalny współczesny świat- -czas. Poezji osądzającej go w imię najwyż- szego z walorów: dla cathartycznego, głębo- kiego wstrząsu i uzdrowienia.
Łatwo mówić ogólnie (gdy aż prosi się, by może ponieść wodze na wywrót!) trudne- go z przymusu problemowego uogólnie- nia. Dlatego każdy poeta – ten wielki buń- czuczny i ten mały wyciszony – jak zesta- wia nam ich wspomniany Andrzej Bartyński w wierszu otwierającym jego liryczny wy- stęp na inaugurację pierwszego festiwalo- wego wydarzenia. Każdy z nich w osądzo- nych przez następców wymiarach nie tra- ci nic z możliwej „nieśmiertelności”. Nie- śmiertelności udręczenia, jaką wyczuwa się w zwodniczym paradoksie logiczno-emocjo- nalnym zgody i niezgody wokół oszałamiają- cego zmysły drapieżnego piękna odwieczne- go curriculum vitae.
Mnie obecnie przejmuje dordzennie trud- na do rozwikłania w swej istocie i konse- kwencjach wartość trudnego przetrwania nas w istnej burzy czyhających ze wszystkich stron zagrożeń. Ta najtrudniejsza dziś do wy- walczenia wartość ocalenia. Ocalenia w na- tłoku zjawisk kon iktowych, niezdolności wy- ważenia proporcji w działaniach na zamie- rzony plus, a odbijających się mimo woli in minus, zwłaszcza w sytuacjach niepohamo- wanego parcia na zysk za wszelką cenę. Staram się od przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku (będąc
lipiec-wrzesień 2020 LiryDram 105