Page 110 - 28_LiryDram_2020
P. 110

folkloru. W swoim staropolskim dworku w Petrykozach niedaleko  yrardowa utwo- rzył Wiejską Galerię Sztuki, miał tam też swój prywatny skansen z wiejskimi chatami, wiatrakiem, starymi budynkami drewniany- mi przywożonymi z różnych rejonów Polski. Co ciekawe, jego kolekcja obrazów to czę- sto były dzieła jak najbardziej współczesne. Wiele z nich było podarunkami od samych malarzy. W oranżerii w Petrykozach czło- wiek czuł się, jak zresztą w całej posiadło- ści Siemiona, jak w innym świecie. Tam się chciało być, a to bardzo dużo.
Byłem kilka razy na imprezach w Petryko- zach, zawsze było wspaniale. Gospodarz potra ł stworzyć atmosferę biesiady, kon- taktu z wysoką kulturą, dobrej zabawy. Gdyby spisać nazwiska tych, co tam bywa- li, powstałaby bardzo ciekawa lista ważnych postaci drugiej połowy XX wieku. Po jego śmierci miejsce umarło również, zwłaszcza że zniszczył je dosyć tajemniczy pożar. To co się stało w Petrykozach po śmierci Woj- ciecha Siemiona po 2010 roku, to materiał co najmniej na  lm.
Wojciech Siemion był też osobą piszącą, wy- dał około dziesięciu książek, w tym znakomi- tą serię Lekcja czytania, gdzie opisał, jak re- cytować, czytać, rozumieć poezję znakomi- tych polskich poetów: Norwida, Mickiewicza, Gałczyńskiego, Różewicza, Białoszewskiego, Wata i Słowackiego. Należał do Związku Li- teratów Polskich, gdzie miałem okazję naj- częściej się z nim widywać. Mimo słusznego wieku był okazem żywotności, przedsiębior- czości, pomysłowości, ekspresji.
No i teraz przejdę do osobistych kontaktów z Wojciechem Siemionem. Miałem szczę- ście poznać go w połowie lat 90. XX wieku. Brał regularny udział w imprezach Związ-
ku Literatów Polskich, był przyjacielem pre- zesa ZLP Marka Wawrzkiewicza. Brał czyn- ny udział w Warszawskich Jesieniach Po- ezji, często jednego dnia kilkadziesiąt osób z kraju i zagranicy zjeżdżało do dworku w Petrykozach, gdzie odbywał się koncert połączony z czytaniem poezji, panelem li- terackim, zwiedzaniem dworku i skanse- nu, biesiadowaniem przy suto zastawio- nych stołach. To były zawsze niezapomnia- ne spotkania, chociaż często improwizowa- ne. Łączyły dobrą zabawę, erudycję, wyso- ką kulturę i sztukę z wymianą myśli na naj- wyższym poziomie. Wojciech Siemion był spoiwem tych spotkań, prowadził je, opro- wadzał po dworku i skansenie i wspaniale gawędził. Jego głos i sposób mówienia by- ły niepowtarzalne. Kiedyś ktoś powiedział, że jak Siemion recytuje, to chce się słuchać, nawet gdyby była to... książka telefoniczna. Pamiętam, jak na jakimś spotkaniu w war- szawskim Domu Literatury, na imprezie ZLP, wyszedł na scenę i po dziesięciosekun- dowym zamyśleniu wolno zaczął mówić: topole, topole, topole... Jest to oczywiście początek wiersza Władysława Broniewskie- go Pole. Po pierwszych trzech wyrazach już było wiadomo, że ta recytacja będzie wy- jątkowa. I była. Tęskne spojrzenie Siemio- na w górę, powłóczysty głos, akcentowa- nie i tembr głosu, po prostu majstersztyk. I tak było zawsze. Do tego uśmiech, wspo- mniane spojrzenie, nawet jego zmarszcz- ki na twarzy pasowały do wszystkiego. Za- wsze byłem zachwycony jego recytacją, czegokolwiek. Tam każdy wyraz, każda lite- ra, każdy akcent były takie jak trzeba. To był mistrz. Robił sztukę ze wszystkiego, czym się zajmował, jakby od niechcenia, jakby przy okazji, jakby mimochodem. To nie by-
108 LiryDram lipiec-wrzesień 2020


































































































   108   109   110   111   112