Page 133 - 40_LiryDram_2023
P. 133

   Irena Tetlak, Czarne łabędzie,
Wydawnictwo Autorskie Andrzeja Dębkowskiego Zelów 2022
i telewizyjne przyjmujemy z niedowierzaniem, zdziwieniem, lękiem, że dziś w dwudziestym pierwszym wieku takie rzeczy jeszcze się wydarzają. Informacje przekazywane przez korespondentów z linii frontu, obrazy z ostrzeliwanych miast i wsi, doły z ciałami pomordowanych cywilów i żołnierzy, tłumy uchodźców na polsko-ukraińskiej granicy budzą współczucie i zarówno strach, że zagrożenie jest realne i jest coraz bliżej nas. Poetka podkreśla: „wojna to nie pandemia/nie wystarczy umyć rąk zamknąć usta”. Baliśmy się niewidocznych zarazków, teraz bardziej boimy się ludzi, którzy z bronią w ręku mogą zniszczyć delikatny porządek świata, a raczej już go zniszczyli.
Poetka próbuje opisać, to, co się dzieje tuż za naszymi granicami, dać świadectwo okrucieństwu jednych ludzi wobec drugich, nazywa rzeczy po imieniu, jako piekło i ludobójstwo: „zapytaj ptaków jak im jest na niebie/zło tnie powietrze jak nożem/ dym obuchem wali między oczy”. Jednak zło budzi też w nas pokłady dobra, znikają zbombardowane domy, tworzą się mosty serc, rąk i myśli.
W jednym z wierszy odnajdziemy fragment: „mówią/ że historia czegoś uczy/ale to rzeczywistość/ przeraża”. Rzeczywistość dzieje się tu i teraz, wszyscy w niej uczestniczymy, historię obserwujemy
z bezpiecznego dystansu, ona już nas nie zrani. Może tylko wiersze wyrażają naszą bezbronność wobec przemijania i śmierci oraz nieuchronnego końca życia, wobec tych wszystkich losowych zawirowań, wobec których zatrzymujemy się przerażeni i zdziwieni.
Pomimo wielu ciemnych, mrocznych odcieni, obrazów zniszczeń wojennych, ciał na ulicach, krwi, uciekających z ojczyzny dzieci i dorosłych jest w tych wierszach jakaś nadzieja na lepsze jutro. Jutro bez wojny, pandemii, pełne spokoju: „błysk słońca na dywanie tańczy/jakby chciał mi powiedzieć/ wszystko będzie dobrze/a teraz zatańcz ze mną”. Ten spokój możemy również odnaleźć w wielu drobnych rzeczach, w pejzażach migających przed naszymi oczyma. W jednym z wierszy na zgliszczach wyrasta uparcie zawilec. Przyszła wiosna, ale nie takiej wiosny się spodziewaliśmy. Jest też zdziwienie, że przyszło nam żyć w rzeczywistości, która nie miała być naszym udziałem. Przyzwyczailiśmy się do obecności mediów społecznościowych w naszym życiu, czy przyzwyczaimy się do obecności wojny toczącej się tak niedaleko nas?
Zło nas zaskoczyło, podeszło od tyłu, nie byliśmy na nie przygotowani, choć po doświadczeniach z I i II wojny światowej wiedzieliśmy, że istnieje. Barbarzyńcy, o których pisze poetka, znów zaatakowali miasta i wsie, rozlali się po Ukrainie, nie mieli litości. Znamy ich z opowieści naszych babć i ludzi starszych. Opowieść to jednak coś innego niż zobaczenie zła na własne oczy. Bo to miało się przecież w ogóle nie powtórzyć. Ktoś będzie znów swoim wnukom opowiadać o bestialstwie najeźdźców i pragnieniu wolności oraz pokoju. W poetce zatrzymują się obrazy, życia i śmierci, Irena Tetlak próbuje ocalić tych, którzy nie ocaleją na ukraińskiej ziemi, swoich rodziców, swój lęk i nadzieję na przyszłość. „Ponad godzinę tu w martwym punkcie/niejedna puenta mi przeleciała/ jak kamyk w dziurawym bucie”, lecz zapewne coś zostanie na białej kartce papieru, po nas nieodpornych na życie, które wciąż nas zaskakuje, powoduje, że czujemy się mali i bezbronni oraz na śmierć, która potrafi nas spotkać nagle na ulicy bombardowanego miasta.
lipiec–wrzesień 2023 LiryDram 131


























































































   131   132   133   134   135