Page 121 - 11_LiryDram_2016
P. 121
Lidija Dimkovska
Ballada o uchodźcach cioci Else
przełożyła Danuta Ćirlić-Straszyńska
Chłodno w Schlossbergu. Piece pełne są
naszych paznokci i włosów. Winda z węglem i zapałkami
utknęła koło Bramy Miejskiej, u fryzjera
który bezpłatnie podstrzygł nam kosmyki i teraz
przyglądamy się sobie wzajemnie, pH neutralni.
Gdy ciocia Else robi nam skarpety na drutach
gramy w pikado: ona z niebieskim drutem w naszym,
my z czerwonym w jej sercu. Grüss Gott.
Plaster tamuje krew spływającą z rany,
a przyspiesza postępowanie azylowe.
I miłość. Będzie dobrze, mówi ciocia Else.
A pierwsza nam powiedziała: „Co wy, Europa nie jest ludożercą”,
i szeptem podniosła nas na duchu – a piersi jej się poruszały jak u karmicielki, przy kracie tam w górach, kiedy zdyszani
wbijaliśmy czoła w magiczne kostki powietrza
nie wiedząc czy ucieczka się kończy czy dopiero zaczyna.
„O”, powiedziała, „tu siatka jest przerwana, wszystko będzie dobrze,
to nie kajdany, tylko ściągacze do rękawów, sama je zrobiłam”.
Ręczna robota, czerwona pieczątka, znak jakości.
Ściągacz za ściągaczem, zakładając je staliśmy się bliscy jej a ona nam. Granica niby poszerzona żyła, można ją było przeskoczyć
jak skakankę, jak gumkę albo płotek...
W Schlossbergu dywan ma siedem pól,
dla każdego kontynentu po jednym i jedno dla cioci Else.
Życie to ćwiczenie innego życia
które nie puka do drzwi słabych uczniów.
Żeby nie było drugorocznych, ciocia Else przed zaśnięciem całuje nas w czoło, a nocą wyciąga spod koca nasze ręce
jak na rysunku w pisemku dla dzieci.
Wokoło szklanki z witaminą B-complex,
B3 i B6 czynią węzeł gordyjski z naszych kiszek.
Nazajutrz ciocia Else nie ma już łupieżu,
kwiecień–czerwiec 2016
LiryDram 119