Page 42 - 11_LiryDram_2016
P. 42

półek rozgrzanych od gorącego pieczywa, i kupują po ciepłym jeszcze bajglu. A może jeszcze dalej – za modną kawiarnią Smoleń- skiego na rogu, do której nawet nie zagląda- ją, bo szkolnej młodzieży nie wolno tu przy- chodzić i nie będą ryzykować, gdyż mogą w niej spotkać swoich profesorów – przecho- dzą przez bramę w kamienicy pod numerem 4 i po kocich łbach przecinają na ukos ciasne podwórko, żeby zejść po kilku stopniach do piekarni Jachweta Kwera w o cynie; pie- karni, która wygląda, jakby ją przeniesiono z XIX-wiecznej ryciny: z białym piecem ka-  owym z okapem, z ogromnymi dzieżami do mieszania ciasta, z wielkim stołem na środ- ku, na którym leżą pachnące bochny chle- ba i mace, z wałkami różnych rozmiarów we wnęce okiennej, z właścicielem gadułą w jarmułce i z pejsami. Piekarni, która – jak- by boginie przemijania o niej zapomniały – przetrwa do wieku XXI, podczas gdy nasi bohaterowie (oraz inni niewymienieni tutaj) odejdą do krainy cieni, przeżyje tylko legen- da o żydowskim złocie utopionym w studni za węgłem.
Wybiegając w przyszłość, można dodać, że w tej piekarni i na tym podwórku, ukrytym przed okiem żandarmów, podczas okupa- cji będą się toczyły transakcje handlowe z mieszkańcami pobliskiego getta. Na ra- zie w otwartych oknach kamienic okrą- żających podwórze wietrzą się brzuchate pierzyny, w powietrzu czuć zapach dymu z komina, ujada zawzięty kundelek i zagłu- sza kołysankę w jidysz śpiewaną ciepłym altem dojrzałej kobiety i przez nierówny chór dziecięcy, z pracowni krawca Szmula Leichtera dobiega rytmiczny odgłos ma- szyny do szycia marki Singer (jego najstar- szy syn Sinai niebawem ukończy gimna-
zjum gminy izraelickiej, a po wojnie wyda ogromną antologię piosenek mamy oraz wielu innych należących do żydowskiego folkloru), czyjaś służąca wylewa z balii my- dliny prosto pod nogi przechodniów. Sara Szwel zamyka drzwi mieszkania i przekrę- ca klucz w zamku, wychodzi na bazary po zakupy, jeszcze nie urodziła się jej córecz- ka Giza, którą Niemcy zamordują w getcie jako ostatnie dziecko żydowskie. Sara prze- żyje i będzie pisała wiersze o Auschwitz. Chwila, jak w oku obiektywu aparatu fo- togra cznego, zakrzepła w bezczasie, za- raz potoczy się dalej. Więc Lala i Gustaw otrząsają się z czaru tej chwili, mijają Rynek, dorożki na postoju,  gurę św. Te- kli, siedzące pod nią przekupki i znikają w perspektywie ulicy Nowowarszawskiej. No i dobrze, wreszcie czują się bezpieczni, ponieważ dziewczętom z „Kingi”, zresztą gimnazjalistom z „Żeromszczaka” również, nie wolno się pokazywać razem na ulicy. Byłaby uwaga w dzienniku albo jeszcze coś gorszego.
Tu miasto szybko nabiera charakteru wiej- skiego. W przydomowych ogródkach prę- żą się baldachy kopru i strzelają w górę cerkiewne kopuły kwiatów szczypioru. Na drzwiach sklepiku ze śledziami ktoś przy- piął pinezkami kartkę z zeszytu: Zginęła świnka. Kruczek przegonił ją na ulicę i nie wróciła. Uczciwego znalazcę proszę odpro- wadzić za wynagrodzeniem. Posterunkowy wyśledził ją w szopce dwie posesje dalej, jeszcze żyła i nawet miała się dobrze. Wie- lu mieszkańców tej dzielnicy utrzymuje się z kradzieży, tylko rzadko tra a się im taki fart jak świnka, częściej jest to królik, gołąb, kurka nioska albo kłębek szpaga- tu. Czasem czyjś mąż w dniu wypłaty po
40 LiryDram kwiecień–czerwiec 2016


































































































   40   41   42   43   44