Page 31 - 05_LiryDram
P. 31

Mężczyzna operuje reflektorem, zbliża świa- tło do płótna. Twarz obrazu oświetlona do najdrobniejszego szczegółu, do zakamar- ków prawdy, robi się jeszcze bardziej zwykła i taka jakaś lojalna. Może zamalować okula- ry? Dotąd żaden święty nie nosił okularów, przynajmniej na obrazach. Mężczyzna rzu- ca się na leżące w kącie szkice, wyszukuje właściwy i paru pociągnięciami zamalowuje okulary. Rozwiesza twarz na ścianie, obok płótna, mruży oczy, ocenia. Jednak okulary muszą być.. Bez nich święty jest kimś innym, obcym dla siebie i wiernych, którzy znają go przecież z setek tysięcy obrazków.
Szkic wędruje na stertę innych, do kąta. Pę- dzel czai się jednak, ręka stara się go powoli naprowadzić na cel. Długi jak lufa cień szpe- ra w bezbronnej twarzy, szuka najsłabszego punktu. I znajduje. Usta. Ich kąciki opuszczo- ne ku dołowi. W takim stanie człowiek nie poświęca swego życia za kogoś. Usta. W nich musi być wszystko. Dobroć, lecz i stanow- czość. Siła i miękkość. I żeby w nich słychać było tamte słowa, które wypowiedział odda- jąc się w ręce strażnika w zamian za już wy- branego kandydata do głodowej celi.
Orli profil mężczyzny zaostrzył się i przesu- nął w stronę obrazu. Łagodnie smutne usta świętego zakrył czarny cień głowy malarza. Na chwilę tylko. Ręka znalazła cel. Ostrzem pędzla podnosi kącik ust świętego nieco w górę, potem celuje w drugi i... Malarz opuścił pędzel, zdjął okulary i zaczął je prze- cierać. Przywidziało mu się, przez chwilę, że usta portretu pod kreską pędzla drgnęły – dość wyraźnie. Złudzenie? Spowodowane soczewkami okularów? Mężczyzna włożył je do kieszeni i mrużąc oczy przed padającym z boku ostrym światłem spojrzał badawczo na obraz. Święty nie patrzył, jak przedtem,
w skupieniu.. Teraz jednak kącik ust miał lek- ko podwinięty w górę, dzięki czemu w jego twarzy pojawił się nowy szczegół – dobro- tliwa ironia. Mężczyzna z niezadowoleniem pokręcił głową, włożył na powrót okulary i śmiałym pociągnięciem chciał podnieść dru- gi kącik ust świętego, gdy ręka mu drgnęła i usta świętego stały się teraz jakby przecięte ukośną blizną. Malarz rzucił pędzel i zaklął.
– Dlaczego bluźnisz? – zabrzmiał naraz ci- chy głos.
Zdumiony mężczyzna obejrzał się za siebie. – Dlaczego bluźnisz? Słowem i czynem – głos dochodził wyraźnie z przodu.
Malarz spojrzał przed siebie. Rozdarte na ukos płótno żałośnie zwisło w dół, a obok stał niski, przygarbiony człowiek w pasia- ku i patrzył wymownie malarzowi prosto w oczy. Ten zaś wzdrygnął się i cofnął po- trącając reflektor. Brzęk tłuczonego szkła i łoskot jeszcze bardziej go zdenerwował. Nikłe światło stojącej w rogu lampki wydłu- żyło postać świętego i zatarło linie znoszo- nego pasiaka. Milczenie jak gumowe ubra- nie oblepiło szczelnie obydwu mężczyzn. Pierwszy nie wytrzymał malarz.
– Czego chcesz, ojcze wielebny? – zapytał głosem, jakby ktoś stąpał po odłamkach szkła.
– Przyszedłem zabronić ci malowania mo- jego portretu – rzekł stanowczo święty.
– Dlaczego?
– Ty sam znasz na to pytanie odpowiedź.
– Nie rozumiem – odparł przytomniejąc malarz.
– Tym gorzej dla ciebie.
– Ależ ojcze, ten obraz będzie wisieć w Lo- urdes. I klękać będą przed nim tłumy piel- grzymów. A poza tym... Sam papież miał go wyświęcać.
październik–grudzień 2014 LiryDram 29


































































































   29   30   31   32   33