Page 32 - 05_LiryDram
P. 32

– A ty stanąłbyś obok ojca świętego. O sie- bie ci idzie, nie o mnie.
– Po części masz słuszność. Ty już dawno nie żyjesz i jesteś tylko tematem; wzruszającym i wielkim. A wielki temat dodaje wielkości artyście. Być może zniszczyłeś dzieło mego życia. Ty, który tak lekko oddałeś swoje ży- cie za kogoś, z równą łatwością mnie dzisiaj zniszczyłeś..., mnichu teatralny. Może je- steś zawistny o swoją wyłączność do rozgło- su – krzyczał coraz głośniej i zbliżał się, sta- ry, sękaty, ale ciągle mocny i pewny siebie – do niepozornego świętego, majaczącego zaledwie jasną smugą w półmroku.
Gdy malarz podszedł zbyt blisko, święty spojrzał mu prosto w oczy i mężczyzna za- raz się cofnął.
– Ty wiesz, dlaczego nie pozwalam ci mnie malować – rzekł jeszcze raz cicho, ale od tego głosu malarza przeszły ciarki.
– Nie wiem i... dziwię się. Przecież jestem lepszy od innych.
Teraz z kolei święty opuścił powieki.
– Wiesz, że różnimy się – zaczął. – Ja ocali- łem życie nie dla rozgłosu, lecz dlatego. Bo taki się już urodziłem. A ty, ty je niszczyłeś, z premedytacją i satysfakcją.
Malarz gwałtownie poczerwieniał i zacisnął pięści.
– To potwarz – wysapał wreszcie.
– Nie bluźnij i nie groź mi, bo ducha przed ziemski sąd nie pozwiesz. Nie wiem, czy wiesz, że tego dnia, w którym ja dobro- wolnie poszedłem do głodowego bunkra, ty wyrzuciłeś na ulicę tego żydowskiego uczonego. Bo już był ci niepotrzebny. Napi- sał za ciebie pracę naukową, za którą ty do- stałeś tytuł i stanowisko. Ileż w tobie było wtedy nienawiści za to, że praca okazała się wybitna i im bardziej cię chwalono i gra-
tulowano, tym niecierpliwiej wyrywałeś się do domu, żeby otworzyć drzwi komór- ki i wypchnąć starego człowieka prosto na patrol gestapo. Potem te dwie dziewczyny. Każdą z nich obiecałeś ocalić, a kiedy ci się pooddawały, poszedłeś z nimi nie proszo- ny na imieniny do sąsiada. I sam na chwilę wyszedłeś, żeby zadzwonić do gestapo. Czy wiesz, że sąsiad nie wspomniał ni słowem o tobie? A dym po nim nie chciał odejść w pochmurne niebo i słał się nisko po zie- mi, jakby czegoś szukał...
– W piekle każdy myśli o sobie – przerwał malarz. – Tam rządzą inne prawa. Umierają głupcy i efekciarze, rozsądni walczą o ży- cie. Bo jeśli wszyscy położą głowy pod to- pór, ułatwią tym robotę katu.
– Znowu bluźnisz i mówisz niepraw- dę. W centrum piekła był wtedy przede wszystkim mój kraj. Ale my nie chcieliśmy zgodzić się na rolę służalcy, prowadzonego na smyczy dzikiej bestii. A twój kraj dobro- wolnie zgodził się kooperować za ochłapy pozorów. Twoi ziomkowie przynajmniej ła- sili się, lecz ty, ty uśmiercałeś. Nie w obro- nie własnej. Dla orderów.
– Masz rację i nie masz jej, głupi mnichu – warknął malarz. – W dzieciństwie pocią- gały mnie czyny wielkie, idee szlachetne. Chciałem być Winnetou i Nemeczkiem, ale nie miałem zamiaru umierać, ani cier- pieć. Życie to nie literatura. Ona wprowa- dza w błąd biologiczne niezdary. Bardzo wcześnie zauważyłem, że najdłużej żyją i umierają we własnych łóżkach cynicy i krzywoprzysięzcy. W dodatku otoczeni za- szczytami. Czyż Talleyrand nie był większy od Napoleona? Pokonany kraj ocalił od klę- ski. Ciebie stać było jedynie na gest, lecz gdyby nie ten twój gest, dziś nikt by cię nie
30 LiryDram październik–grudzień 2014


































































































   30   31   32   33   34